Kiedy ambitny naukowiec przeprowadza na własną rękę badania genetyczne z udziałem tajemniczych substancji, w języku kina science fiction to jasny sygnał, że czeka nas niewesoły koniec. Tak jest również w „Genezie planety małp" Ruperta Wyatta. Will Rodman (James Franco) testuje na szympansach działanie nowego leku przeciw chorobie Alzheimera. Specyfik nie tylko regeneruje uszkodzoną tkankę mózgową, ale też zwiększa poziom inteligencji. W efekcie ukochany podopieczny Willa, szympans Cezar (Andy Serkis), staje na czele małpiej rewolucji. Odtąd ludzie będą niewolnikami naczelnych. W filmie Wyatta nie brakuje scen demolki. Goryl i orangutan niszczą policyjne wozy, stado małp tratuje samochody na moście Golden Gate w San Francisco. Widać, że spece od grafiki komputerowej solidnie się napracowali. Niestety, w trakcie prac nad filmem musiał zaginąć scenariusz, bo to, co oglądamy na ekranie trudno nazwać fabułą. „Geneza planety małp" jest zlepkiem najbardziej wyświechtanych chwytów narracyjnych i morałów. O tym, że człowiek powinien odnosić się z szacunkiem do natury i nie prowokować jej niszczycielskiej mocy, wiadomo przynajmniej od czasów „King Konga" (1933).
Gadające małpy
Dlaczego więc film Wyatta zaśmieca światowe ekrany? Studio 20th Century Fox wydało na jego produkcję około 100 milionów dolarów. Zapewne liczy, że ta efekciarska historyjka ożywi popkulturowy fenomen, jakim przed 43 laty były rządy naczelnych na Ziemi w „Planecie małp" Franklina J. Schaffnera. „Geneza... " ma dać początek kinowemu serialowi o wojnie ludzi z człekokształtnymi. Wytwórnia chce rozkręcić małpi biznes. W Hollywood już raz próbowano tej sztuczki, ale sukces obrazu Schaffnera okazał się nie do powtórzenia. Warto przypomnieć, że najpierw furorę zrobiła książka. Francuz Pierre Boulle, który zasłynął jako autor „Mostu na rzece Kwai", wydał w 1963 roku „Planetę małp". Była to literatura lżejszego kalibru, ale znakomicie wyrażała nastrój epoki – obaw przed wyścigiem zbrojeń połączonych z fascynacją postępem technologicznym. Takiego materiału szukał Arthur P. Jacobs, agent prasowy, który w latach 60. został producentem (m.in. „Doktor Dolittle"). Był fanem „King Konga" i marzył o zrealizowaniu filmu z równie spektakularną fabułą.
Co prawda Pierre Boulle nie wyobrażał sobie, jak można przenieść jego powieść na ekran, ale Jacobs postanowił dopiąć swego. Kupił prawa do książki jeszcze zanim ukazało się jej angielskie wydanie. O napisanie scenariusza zwrócił się do Roda Serlinga, a następnie Michaela Wilsona. Pierwszy zasłynął jako scenarzysta serialu science fiction „The Twilight Zone". Drugi – m.in. „Mostu na rzece Kwai" i „Lawrence„a z Arabii". Obaj wpletli w fabułę wątki polityczne i społeczne. Serling podkreślił zimnowojenny klimat filmu. A Wilson, kiedyś nękany przez komisję McCarthy'ego za lewicowe przekonania, postanowił uwypuklić zhierarchizowany, klasowy charakter społeczeństwa małp. Te odniesienia w połączeniu z eskapistyczną rozrywką stworzyły piorunującą mieszankę. Tyle że Jacobson nie mógł namówić żadnego wielkiego studia na realizację projektu. Nawet po obsadzeniu w głównej roli gwiazdora Charltona Hestona i zatrudnieniu zdolnego reżysera Franklina J. Schaffnera (później nakręci „Pattona"). Nikt nie chciał ryzykować utopienia pieniędzy w fabule o gadających małpach. Dopiero sukces kasowy „Fantastycznej podróży" (1966) – filmu o zminiaturyzowanej łodzi podwodnej we wnętrzu ludzkiego ciała – przekonał wytwórnie, że widzowie zaakceptują nawet najbardziej kuriozalne pomysły.
Miliony i Oscary
Premiera „Planety małp" nastąpiła w 1968 roku – Ameryka ugrzęzła w Wietnamie, zaczynała się rewolta młodego pokolenia. Tymczasem film w niespotykany wcześniej sposób wizualizował strach przed zawaleniem się istniejącego porządku społecznego i katastrofą jądrową. Finał, w którym Charlton Heston napotyka zniszczoną Statuę Wolności i z przerażeniem odkrywa, że wrócił na Ziemię pod panowaniem małp, przeszedł do historii popkultury i kina. Obraz Schaffnera był dla Amerykanów tym, czym „Godzilla" dla Japończyków. Odzwierciedlał ich najgłębsze lęki. „Planeta małp" zarobiła ponad 30 milionów dolarów. Zdobyła honorowego Oscara za niezwykłe osiągnięcia w dziedzinie charakteryzacji i dwie nominacje (kostiumy, muzyka). A przede wszystkim zyskała status arcydzieła kina science fiction. W tym momencie kupony od legendy filmu zaczął odcinać sam Jacobs. W ciągu pięciu lat wyprodukował cztery filmy na kanwie prozy Boulle'a. A po jego śmierci w 1973 roku powstał jeszcze serial aktorski i animowany. Ostatnio próbowano reaktywować małpi fenomen w 2001 roku, gdy remake „Planety małp" nakręcił Tim Burton. Jednak bez specyficznego kontekstu społeczno-politycznego, który towarzyszył premierze pierwowzoru, filmy o małpach stały się jedynie kiczowatą rozrywką. Są równie śmieszne i żałosne jak wysiłki „Małpy w kąpieli", która w wierszu Fredry próbowała „udać człeka".