Apogeum zainteresowanie ?II wojną światową kino anglosaskie osiągnęło w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. To wtedy powstały monumentalne rekonstrukcje militarnych operacji („Najdłuższy dzień", „Bitwa o Anglię", „O jeden most za daleko", „Tora, Tora, Tora", „Bitwa o Ardeny") i biografie wybitnych dowódców („Mac Arthur", „Patton").
Z czasem II wojnę wyparła z ekranów wojna w Wietnamie. Triumfalnie powróciła dopiero trzy dekady później za sprawą Stevena Spielberga („Szeregowiec Ryan"), Terrence'a Malicka („Cienka czerwona linia") i nieco później Quentina Tarantino („Bękarty wojny"). A potem znów było o niej cicho.
Dopiero w tym roku pojawiły się dwa filmy, których akcja rozgrywa się w ostatnich tygodniach wojny. To „Obrońcy skarbów" George'a Clooneya – oparta na faktach historia poszukiwania dzieł sztuki zrabowanych przez nazistów – i „Furia" Davida Ayera. Jego tytuł to nie określenie stanu emocjonalnego, ale nazwa amerykańskiego średniego czołgu M4 Sherman.
Nadawanie imion sprzętowi bojowemu było wówczas czymś naturalnym, niezależnie od barw sztandarów, pod którymi walczono, by przywołać „Rudego" z „Czterech pancernych i psa". I na tym kończą się wszelkie podobieństwa obu tytułów. Reżyser i jednocześnie scenarzysta wykorzystał historyczne realia dotyczące walk 2. dywizji pancernej US Army w końcowej fazie wojny do stworzenia fikcyjnej historii załogi tytułowego czołgu.