Szybko rośnie liczba samochodów elektrycznych na polskich drogach. Według danych z końca lipca 2020 r. w Polsce było zarejestrowanych łącznie 13 057 samochodów osobowych z napędem elektrycznym. Przez pierwsze siedem miesięcy 2020 r. przybyło ich 4061 – o 78 proc. więcej niż w tym samym okresie 2019 r. – wynika z tzw. licznika elektromobilności, uruchomionego przez Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych (PSPA) i Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM).
W dodatku tempo rośnie. Miesiąc wcześniej, pod koniec czerwca, liczba rejestracji aut z napędem bateryjnym i hybryd typu plug-in wynosiła 12 271, co w porównaniu z pierwszym półroczem 2019 r. dało wzrost o 65 proc. Przy tym większość z nich (56 proc.) stanowiły samochody czysto elektryczne – 6837, pozostałe to hybrydy ładowane z gniazdka, z zasięgiem na bateriach ograniczonym do 40–50 km. – Pomimo wciąż niskiej bazy wyraźnie widać, że przyrost w parku samochodów elektrycznych jest coraz większy – mówi Jakub Faryś, prezes PZPM.
Dopłaty nie pomogły
Wyniki byłyby prawdopodobnie znacznie lepsze, gdyby w Polsce funkcjonował efektywny program wsparcia rozwoju tego segmentu motoryzacyjnego rynku. Rząd przygotował trzy projekty dopłat mających stymulować sprzedaż: wart 37,5 mln zł program „Zielony samochód" skierowany do osób fizycznych, mający w założeniach dofinansować zakupy 2 tys. aut, do tego program „eVAN" za 70 mln zł, obejmujący dopłaty do elektrycznych samochodów dostawczych, a także program „Koliber", w którym 40 mln zł miało wesprzeć zakup lub leasing tysiąca elektrycznych taksówek wraz z ładowarkami montowanymi na ścianie domu. Wszystkie trzy zakończyły się fiaskiem. Od 26 czerwca, kiedy Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej zaczął przyjmować wnioski o dopłaty, do 31 lipca, w którym upłynął termin ich przyjmowania, złożono w sumie 344 wnioski o wartości 11,2 mln zł, podczas gdy cały program wart był blisko 150 mln zł.
Niemcy dają więcej
Porażce trudno się dziwić: zachęty okazały się daleko niewystarczające. Zdaniem ekspertów rynku konieczne było zwiększenie maksymalnego pułapu ceny auta obejmowanego wsparciem. Przyjęty limit 125 tys. zł wykluczył z dopłat większość dostępnych w Polsce aut z napędem elektrycznym. Podwyższenia wymagała również kwota samej dopłaty: w pierwotnej wersji jeszcze na początku roku planowano ją na 37,5 tys. zł, ale została obniżona o połowę. To za mało, by zachęcić zarówno firmy, jak i konsumentów do kupowania aut elektrycznych, znacznie droższych niż ich odpowiedniki z napędem tradycyjnym. Zwłaszcza, że w innych krajach państwo dopłaca więcej: Niemcy podniosły niedawno wielkość wsparcia do nawet 9 tys. euro, we Francji wysokość dotacji została podwyższona z 6 do 7 tys. euro, w Rumunii wynosi 10 tys. euro. – Bez dopłat nie ma szans, by sprzedaż samochodów elektrycznych w Polsce ruszyła na większą skalę – mówił „Rzeczpospolitej" Łukasz Paździor, dyrektor zarządzający Mazda Motor Poland.