W Europie moc instalacji wiatrowych na morzu za 8 lat ma przekroczyć 40 GW - to tyle, ile dziś wszystkich mocy energetycznych ma Polska. Zdaniem ekspertów sukcesem będzie, gdy Polska w tej perspektywie zbuduje 0,5-1 GW takich mocy (obecnie mamy zero) o wartości ok. 3,5 mld euro. A za granicą inwestycje te radzą sobie bardzo dobrze, choć ich prowadzenie okazuje się czasem bardzo skomplikowane.
- Obecnie projekty brytyjskie dotyczące wiatru na morzu obejmują w sumie ponad 46 GW, bo Wielka Brytania ma największy potencjał wiatru na świecie - mówi Richard Howard z The Crown Estate, właściciela gruntów podmorskie inwestycje (aktywa owartości8,1 mld funtów brytyjskich). Na Wyspach budują głównie SSE, RWE, Centrica, E.ON, EDF i Iberdrola, ale także EDPR, Dong czy Vattenfall. Obecnie w Wielkiej Brytanii zainstalowane moce morskich farm wiatrowych to ponad 2 GW.
- Wielka Brytania chce do 2020 r. mieć 11-18 GM energii z wiatru na morzu, ale 18 GW będzie możliwe przy obniżeniu ceny do100 funtów za MWh - mówi Howard. Obecna cena to 140 funtów, ale zdaniem The Crown Estate jej obniżenie jest możliwe m.in. dzięki usprawnieniu turbin (to wyzwanie głównie dla firm Siemens i Vestas, które dominują na brytyjskim rynku, kontrolując w sumie ok. 95 proc. tamtejszego rynku), ale też system wsparcia państwa (m.in. obowiązek zakupu danej energii, zrewidowana ustawa energetyczna itp.).
Jednak, jak pokazują Sarah Pirie i Paola Low z EDPR na przykładzie szkockiej zatoki Moray Firth, inwestorów w morskie farmy wiatrowe czeka wiele wyzwań, głównie środowiskowych, ale nie tylko.
- Hałas podczas palowania, czyli budowy wiatraków, może szkodzić ssakom morskim, inwestycje od lutego do września włącznie ogranicza tarło ryb, dochodzi jeszcze ochrona ptaków, a także sprawa rybołówstwa oznaczeniu gospodarczym, którego nie można wyłączyć - wylicza Pirie.