Artykuł powstał we współpracy z firmą PKN ORLEN
Anita Włodarczyk od lat jest polską polisą na medale. 36-latka poleciała na igrzyska jako dwukrotna mistrzyni olimpijska oraz czterokrotna mistrzyni świata i potwierdziła wielką klasę. Zdobyła złoto, choć w drodze do Tokio gnębiły ją kontuzje. Przeszła operację kolana, treningi na pełnych obrotach wznowiła dopiero na początku grudnia.
– Wiedziałam, że wrócę na szczyt – nie kryje Włodarczyk. – Znam swój organizm i wiem, jak reaguje na obciążenia treningowe. Potrzebowałam jedynie czasu. To, co zrobiliśmy z trenerem w dziewięć miesięcy, było prawdziwym mistrzostwem olimpijskim. Ten medal naprawdę dobrze smakuje.
Polka odparła ofensywę Amerykanek – DeAnna Price i Brooke Andersen przyleciały do Tokio jako liderki światowych list – tak samo, jak kiedyś radziła sobie z rosyjską dopingowiczką Tatianą Łysenko i Niemką Betty Heidler. Potwierdziła, że wciąż nikt na świecie nie rozumie rzutu młotem tak dobrze jak ona, skoro najlepszą próbę od lat wykonała właśnie w olimpijskim finale.
Paweł Fajdek wreszcie przegnał własne demony, bo dwa poprzednie olimpijskie starty kończył na kwalifikacjach. – Te historie ciągnęły się za mną od dziewięciu lat, więc musiałem sobie jakoś radzić. Było dramatycznie, najgorzej w życiu, ale pokonałem stres – opowiadał. Najpierw wyrwał awans o poranku, w 40-stopniowym upale, na patelni Stadionu Olimpijskiego, a później w konkursie finałowym wywalczył brąz. – Ten medal dał mi olimpijski spokój. Tylko ja wiem, ile miałem w tym roku stresu i nieprzespanych nocy. Coś mnie gniotło także podczas konkursu, ale na szczęście oddałem jeden przyzwoity rzut – mówił już po dekoracji, gdzie wysłuchał hymnu dla Wojciecha Nowickiego.