Jak obliczył wstępnie GUS, wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI), główna miara inflacji w Polsce, wzrósł w czerwcu o 15,6 proc. rok do roku, po zwyżce o 13,9 proc. w maju. Ponownie, tak jak w maju, inflacja była zbieżna z przeciętnymi szacunkami ekonomistów ankietowanych przez „Parkiet” (15,5 proc.). To, że stała się bardziej przewidywalna, jest jedynym z powodów, aby sądzić, że zaczyna tracić impet. Wcześniej, od lipca 2021 r., inflacja stale przebijała oczekiwania większości ekonomistów, a niekiedy nawet skrajne prognozy (tym razem najwięksi pesymiści liczyli się ze wzrostem CPI o 15,8 proc.).
W porównaniu do maja CPI wzrósł o 1,5 proc. Nie licząc lutego, gdy wskaźnik ten spadł pod wpływem tzw. tarczy antyinflacyjnej, to jego najmniejsza zwyżka w br. W maju ceny wzrosły o 1,7 proc., w kwietniu o 2 proc., a w marcu aż o 3,3 proc. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę tylko czerwce, tegoroczny skok CPI był najwyższy od 1997 r.
Od początku roku poziom cen konsumpcyjnych w Polsce wzrósł o ponad 10 proc. Tymczasem Narodowy Bank Polski ma za zadanie trzymać inflację na poziomie 2,5 proc. rocznie, tolerując odchylenia o 1 pkt proc. w każdą stronę.
Kołem zamachowym inflacji w ostatnich miesiącach są jednak głównie siły, na które NBP wpływu praktycznie nie ma. To przede wszystkim wzrost cen surowców energetycznych i rolnych, będący skutkiem ataku Rosji na Ukrainę.