– Nadal oceniam, że nie będzie potrzeby podwyższania stóp procentowych do końca 2018 r. – powiedział w środę prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński na konferencji prasowej po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej (RPP). Gremium to zgodnie z oczekiwaniami pozostawiło główną stopę NBP na rekordowo niskim poziomie 1,5 proc. Wśród jego członków dominuje pogląd, że wzrost inflacji we wrześniu do 2,2 proc. rocznie jest przejściowy, a w kolejnych miesiącach może ona spaść do 1,5 proc.
Inflacja w ryzach
W sierpniu przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw zwiększyło się o 6,6 proc. rok do roku, najbardziej od stycznia 2012 r. Coraz większe problemy firm z rekrutacją pracowników sugerują, że dynamika wynagrodzeń może dalej rosnąć. Prezes NBP podkreślał jednak, że nie zanosi się na to, aby do wzrostu inflacji przyczyniła się narastająca presja płacowa.
– W innych krajach naszego regionu, np. w Czechach, w Rumunii i na Węgrzech, płace rosną szybciej niż w Polsce, w tempie nawet kilkunastoprocentowym. I nie ma to wyraźnego przełożenia na inflację. Związek między dynamiką płac i cen jest dziś słabszy niż dawniej – tłumaczył. I podkreślał, że w Polsce wciąż są spore rezerwy pracy. – Widać je na wsi, w małych miastach. Dużo jest do zrobienia w zakresie aktywności zawodowej kobiet i młodzieży. A do tego mamy imigrację z Ukrainy i Białorusi. To nas odróżnia od innych państw regionu – mówił.
RPP czeka szok?
„Członkowie RPP nie doceniają zmian zachodzących na rynku pracy i mogą zostać zaskoczeni przez skalę wzrostu płac i ich wpływ na inflację" – zauważyli ekonomiści BZ WBK w komentarzu po posiedzeniu Rady. Takich głosów przybywa wraz z danymi, które sugerują, że napięta sytuacja na rynku pracy już przekłada się na dynamikę cen. Poniedziałkowy odczyt PMI, popularnego wskaźnika koniunktury w przemyśle przetwórczym, pokazał, że we wrześniu ceny wyrobów przemysłowych wzrosły najbardziej od 2011 r., bo firmy przerzucają rosnące koszty na konsumentów.