Wprawdzie cele statutowe fundacji ze stolicy Liechtensteinu określanej jako non-profit są szczytne, np. ochrona i zachowanie dziedzictwa kulturowego, zwłaszcza rodzin arystokratycznych w Polsce i za granicą (głównie rodziny fundatora i beneficjentów), badania naukowe, fundusz stypendialny czy renowacja zabytków, jednak co innego przykuwa uwagę. To fakt, że ta fundacja może służyć do transferu środków na konta beneficjentów fundacji, którzy nie muszą być jawni.
Radca prawny i przedsiębiorca Błażej Sarzalski na blogu tak scharakteryzował tę sytuację. „Wygląda na to, że celem całej operacji od początku było zapewnienie godnego życia rodzin arystokratycznych za pieniądze z przekazanych państwu zbiorów. Jeżeli przy okazji zrobi się jakiś fajny projekt kulturalny to okej (...). Czy jest to w jakiś sposób naganne? Ja nie potępiam, ale mam jakiś absmak wiedząc, że Le Jour Viendra działa z pieniędzy, które wcześniej ja i Ty daliśmy państwu polskiemu w ramach podatków".
Trudno się z tym nie zgodzić. Szczególnie gdy wiemy, że książę część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży przekazał na fundacje współpracowników: Fundację im. Feliksa hr. Sobańskiego, Fundację XX Lubomirskich oraz Fundację Trzy Trąby. Niewielu Polaków wie, że przeznaczają one środki na renowację zabytków, stypendia dla uczniów, organizację wydarzeń kulturalnych.
W czasie konferencji prasowej zorganizowanej kilka dni temu widoczna była bezradność wicepremiera Piotra Glińskiego wobec działań podjętych przez Fundację Czartoryskich. Przyznał, że ministerstwo nie jest w stanie kontrolować tysięcy podlegających mu fundacji.
Czy mógł coś zrobić? Być może podpowiedzią jest stwierdzenie prof. Mariana Wolskiego, byłego szefa Fundacji Czartoryskich, który w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" przypomniał, że ministerstwo jest organem nadzoru nad fundacją. „Zgodnie z art. 13 ustawy o fundacjach minister może wystąpić do sądu o uchylenie uchwały zarządu fundacji, pozostającej w rażącej sprzeczności z jej celem albo z postanowieniami statutu fundacji lub przepisami prawa. Właściwe działania powinna poprzedzać odpowiednia kontrola" – uważa Wolski.
Gliński nie zrobił nic. Ale czy mógł, skoro znalazł się w klinczu?