99,9 mln zł – tyle w sumie ma kosztować „Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce na lata 2016–2020". Rząd PiS uruchomił go po tym, gdy z hukiem zamknął powstały za kadencji PO trzyletni program finansowania in vitro. Jakie efekty przynosi nowy, kosztowny program pomocy dla niepłodnych par, nie wiadomo. Jak ustaliła „Rzeczpospolita", Ministerstwo Zdrowia po cichu zmodyfikowało go, by nie musieć już kontrolować liczby ciąż.
Na archiwalnych stronach ministerstwa wciąż można odnaleźć program w wersji z 2017 r. W kategorii „poprawa stanu zdrowia uczestników" dokument wymienia cztery mierniki skuteczności programu: liczbę 8 tys. par, które przystąpią do udziału, liczbę 4 tys. par, które ukończą cały etap diagnostyczny, liczbę 6 tys. par, które zostaną skierowane do dalszego leczenia niepłodności, oraz odsetek 30 proc. par, u których zostanie potwierdzona klinicznie ciąża ze zdiagnozowaną przyczyną niepłodności.
Na stronach Ministerstwa Zdrowia można przeczytać program w aktualnie obowiązującym brzmieniu z adnotacją „aktualizacja 2019 r.". Wyparował z niego czwarty wskaźnik, dotyczący odsetka 30 proc. ciąż. Pierwsze trzy wskaźniki pozostawiono, choć nieco zmodyfikowano poszczególne liczby.
Zaniechanie badania liczby ciąż może zaskakiwać, bo jeszcze rok temu ministerstwo chętnie o nich informowało. Przykładowo w lipcu 2018 r. przekazało „Rzeczpospolitej", że do programu zgłosiło się około 600 par, a ciążę potwierdzono u 70 z nich.
Wówczas program był na początkowym etapie, bo przy jego stracie pojawił się poślizg. W 2018 r. przystąpiły do niego 2734 pary. Realizuje go 16 ośrodków referencyjnych, które skupiają się na kompleksowej diagnostyce niepłodności.