Małgorzata Gałązka-Sobotka wyjaśnia, że źródła finansowania ochrony zdrowia dzielimy na publiczne i prywatne. Publiczne pochodzą od obywateli jako danina bezpośrednia w formie składki zdrowotnej oraz danina pośrednia – poprzez transfery podatkowe. Do nakładów publicznych zaliczamy także wydatki jednostek samorządu terytorialnego na cele zdrowotne. Natomiast źródła prywatne mają różne formy.
– Najmniej efektywne, ale niestety preferowane od lat przez kolejne polskie rządy jest płacenie przez obywatela za świadczenia zdrowotne z własnego portfela. Bardziej ucywilizowane i efektywniejsze są systemy dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Dają one możliwość wyboru ubezpieczycieli i wyboru wachlarza zabezpieczenia zdrowotnego. Zwiększają siłę nabywczą pieniędzy przeznaczanych na zdrowie przez odpowiedzialnych za nie obywateli – wyjaśnia Małgorzata Gałązka-Sobotka. – Inna, popularna w wielu krajach forma prywatnego finansowania ochrony zdrowia polega na uiszczaniu przez pacjentów dodatkowych opłat za drobne usługi. Nasi południowi sąsiedzi wnoszą drobne opłaty za porady lekarskie, wydanie recepty, dokumentacji medycznej. W innych krajach do pewnego poziomu podatnik płaci za usługi zdrowotne samodzielne, ale jeżeli ich wartość przekracza pewien określony pułap rocznie, wówczas wszystkie koszty leczenia przejmuje państwo.
Jak podkreśla Małgorzata Gałązka-Sobotka, najwydajniejszy jest system indywidualizowany, mieszany, zaś twórcy Europejskiego Konsumenckiego Indeksu Zdrowia zwracają uwagę na drugorzędność modelu finansowania wobec poziomu nakładów na ochronę zdrowia. W dobie narastających potrzeb zdrowotnych i wzrostu kosztów korzystania z nowoczesnych technologii efektywność systemu będzie wypadkową zwinnego zarządzania strumieniami finansowymi, elastycznych modeli ekonomicznych, jak również dostosowania nakładów do potrzeb oraz możliwości państwa.
W co inwestować?
Od dłuższego czasu w Polsce mówi się o niewłaściwym podejściu do pacjenta, a także nieustannie wraca temat zwiększenia nakładów na system ochrony zdrowia. Powstaje jednak pytanie, co jest kosztem, a co inwestycją. Jeśli weźmiemy pod uwagę rozwój technologiczny, coraz nowocześniejsze i droższe terapie, wydaje się, że inwestowanie w pacjentów jest workiem bez dna. Wielu ekspertów twierdzi jednak inaczej. Według nich problemem jest niewłaściwe lokowanie środków i nierespektowania kosztów pośrednich, jakie niesie za sobą ciężka choroba i niepełnosprawność.
– Należy ocenić, ile należy wydać na rentę tylko dlatego, że pacjent za późno trafił do lekarza z powodu limitowania procedur. Jakie są konsekwencje i koszty długoterminowego czekania na wizytę u specjalisty – mówi prof. Paweł Buszman, prezes zarządu American Heart of Poland SA. – Na przykład przy wymianie biodra pacjent przez kilka lat czeka na operację, w tym czasie jest on najpierw na zwolnieniu lekarskim, a potem na rencie. A mógłby 3–4 tygodniach od operacji wykonanej bez zbędnej zwłoki wrócić z powrotem do pracy. Czy pacjent ma czekać na zawał, bo nie był leczony w stanie przedzawałowym? Gdyby został odpowiednio szybko zdiagnozowany, wówczas po założeniu stentu wróciłby w ciągu 2–3 dni do pracy. Inny przykład to miażdżyca tętnic obwodowych. Niediagnozowana, nieleczona kończy się amputacją kończyn dolnych lub ciężkimi udarami. Nawet nowoczesny zabieg, technologicznie zaawansowany, kosztujący 10–20 tys. zł jest tańszy niż renta, którą trzeba wypłacać przez resztę życia chorego. Koszty społeczne związane z opieką nad pacjentem po amputacji kończyny, nad osobą po udarze czy zawale serca są niewspółmiernie wyższe niż wczesna reakcja. Wystarczy wyobrazić sobie kolejne koszty związane z niewydolnością serca, takie jak przeszczep czy sztuczna pompa kosztująca około pół miliona złotych, a następnie rehabilitacja pacjentów, z których tylko część będzie mogła później wrócić do pracy.
Prof. Paweł Buszman jest zdania, że sztuczne tworzenie list oczekujących, po to żeby nie wydać na początek za dużo pieniędzy, zawsze staje się najdroższe na końcu, kiedy dojdzie do powikłań lub zgonu pacjenta.