– Swą zaskakującą decyzję Trump przekazał w liście do przywódcy komunistów Kim Dzong Una. „Nie mogłem doczekać się spotkania z panem", ale „stwierdzając ogromną niechęć i otwartą wrogość okazaną w pańskich ostatnich wystąpieniach, (...) dla dobra obu stron, choć ze szkodą dla świata, spotkanie nie odbędzie się" – napisał.
„Jeśli zmieni pan zdanie, proszę nie wahać się, lecz pisać do mnie lub dzwonić" – pozostawił jednak furtkę do ewentualnych dalszych rozmów.
Początkowo wydawało się, że do spotkania zaplanowanego na 12 czerwca w Singapurze wiedzie prosta droga. Władze Korei Północnej zwolniły trzech amerykańskich obywateli skazanych tam za szpiegostwo (za co osobno Trump podziękował w swym liście). Kilka zaś godzin przed opublikowaniem pisma amerykańskiego prezydenta komunistyczni wojskowi w obecności międzynarodowych dziennikarzy wysadzili w powietrze skalne tunele na swoim atomowym poligonie Punggye-ri (w północnej części kraju, w pobliżu granicy z Chinami). Miał to być dowód dobrej woli Pjongjangu przed rozmowami o likwidacji (lub znacznym ograniczeniu jego potencjału atomowego).
Ale od połowy maja – gdy zaczęły się doroczne, amerykańsko-południowokoreańskie manewry lotnicze – ledwo nawiązane stosunki Waszyngtonu i Pjongjangu zaczęły się psuć. Komuniści zażądali przerwania ćwiczeń, twierdząc, że obie strony szkolą się w atakowaniu Północy. USA odmówiły. Po czym nastąpiła wymiana zjadliwych uwag pomiędzy północnokoreańską wiceminister spraw zagranicznych Choe Son-hui i wiceprezydentem USA Mikiem Pence'em. W końcu Amerykanin nazwał ją „nieokiełznaną i bezczelną", a ona jego – „polityczną marionetką", a jego komentarze „głupimi".
– Czy USA spotkają się z nami podczas rozmów, czy na nuklearnym polu walki – całkowicie zależy od decyzji i zachowania Ameryki – dodała Koreanka. Według urzędników Białego Domu personalny atak na Pence'a wyprowadził prezydenta z równowagi.