Krzysztof Król: Jarosław Kaczyński dąży do dyktatury

Służba Bezpieczeństwa w 1984 r. fałszowała teczki, by skompromitować liderów opozycji, później porzuciła ten pomysł, a Macierewicz skorzystał z gotowej komunistycznej prowokacji. Moim zdaniem Lech Wałęsa prowadził grę z SB, ale agentem nie był - mówi Krzysztof Król, były działacz Konfederacji Polski Niepodległej, obecnie w KOD.

Aktualizacja: 06.05.2018 00:04 Publikacja: 04.05.2018 12:24

W Sejmie I kadencji siedzieliśmy obok siebie w pierwszym rzędzie – pożyczaliśmy sobie gazety, koment

W Sejmie I kadencji siedzieliśmy obok siebie w pierwszym rzędzie – pożyczaliśmy sobie gazety, komentowaliśmy. Od tego czasu, przez kolejnych 27 lat, mam o nim coraz gorszą opinię. To zły człowiek. Zły dla Polski – mówi Krzysztof Król (po lewej, z „Rzeczpospolitą”) o Jarosławie Kaczyńskim (po prawej, z „Gazetą Wyborczą”). Na zdjęciu posiedzenie Sejmu 28 maja 1993 r. Za nimi Krzysztof Putra (Porozumienie Centrum), u dołu Leszek Moczulski (KPN).

Foto: PAP, Damazy Kwiatkowski

Plus Minus: Ciągnie wilka do lasu, a Krzysztofa Króla do polityki?

Odszedłem z polityki 20 lat temu bez specjalnego żalu, za to z dużym obrzydzeniem. Powstawała wtedy Akcja Wyborcza Solidarności. Nie wspominam dobrze ani jej, ani atmosfery, która w niej panowała. Nie startowałem w wyborach 1997 roku i sprawdziłem, czy jest życie poza polityką. Okazało się, że było i to całkiem fajne.

To skąd to zaangażowanie w Komitet Obrony Demokracji?

W najczarniejszych snach nie przewidywałem, że tak jak w czasach PRL znowu trzeba bronić demokracji, walczyć o wolności obywatelskie i o to, żeby Polska pozostała w centrum Unii Europejskiej.

W czasach PRL siedział pan w więzieniu za działalność w KPN. Nie widzi pan różnicy między tamtymi czasami a obecnymi?

Oczywiście, że widzę. Ale wtedy też zaczynało się od zamykania pod zarzutami kryminalnymi. Mirka Chojeckiego w 1977 r. fałszywie oskarżali o kradzież powielacza, a dziś Staszek Gawłowski, zresztą były działacz podziemnej KPN, siedzi pod fikcyjnym zarzutem przyjęcia łapówki w postaci zegarków. Parę razy w historii wepchnięto nasz kraj na złą drogę. PiS jest ugrupowaniem, które ściąga nas w otchłań antyeuropejskości i nacjonalistycznego klerykalizmu. Znam Jarosława Kaczyńskiego od lat i uważam, że dąży on do jedynowładztwa, czyli dyktatury. Poznałem go jako brata działacza KSS „KOR". W Sejmie I kadencji siedzieliśmy obok siebie w pierwszym rzędzie – pożyczaliśmy sobie gazety, komentowaliśmy. Od tego czasu, przez kolejnych 27 lat, mam o nim coraz gorszą opinię. To zły człowiek. Zły dla Polski.

KPN nie miała przedstawicieli w Sejmie kontraktowym, bo kontestowaliście okrągły stół.

Nie do końca. W 1988 roku odbyło się spotkanie opozycji niepodległościowej, czyli m.in. KPN i Solidarności Walczącej z opozycją solidarnościową. Prowadzili je Tadeusz Mazowiecki z Leszkiem Moczulskim. Dyskutowaliśmy na temat okrągłego stołu. Wyszliśmy z konkluzją, że nie wierzymy, iż ta droga jest optymalna, ale jeżeli się uda, to wszyscy na tym skorzystamy. Adam Michnik mówił, że gdy władza nie dopuści kandydatów KPN do wyborów, to on nie będzie kandydował. Dlatego nie było nas przy okrągłym stole, ale startowaliśmy w wyborach do Sejmu kontraktowego i cieszyliśmy się z wyborczego sukcesu 4 czerwca. To było wielkie zwycięstwo całej opozycji.

Ale wy do Sejmu nie weszliście, a tam działa się historia i polityka.

Politykę można uprawiać wszędzie, a obecność w Sejmie znowu tak wiele nie dawała. Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe miało trójkę swoich posłów w Obywatelskim Klubie Parlamentarnym, ale wiele na tym nie zyskało. My, będąc poza Sejmem kontraktowym, po kolejnych wyborach w 1991 roku mieliśmy większy klub niż Wyborcza Akcja Katolicka. Byłem wtedy w sporze z ZChN, konkretnie z Antonim Macierewiczem. Nie podobał mi się ich pomysł, żeby uprawiać politykę pod szyldem religii. Uważałem, że to anachroniczne. Mieli klip wyborczy, w którym hasło „Wyborcza Akcja Katolicka" było wyświetlane na tle rozmodlonego tłumu z pielgrzymki Jana Pawła II. Mówiłem, że ci ludzie nie przyszli tam, żeby być kukiełkami Akcji Katolickiej. Macierewicz zażądał ode mnie przeprosin i uzależnił od tego przyszłą współpracę. Odpowiedziałem mu, że nie godzi się pod sutanną wchodzić do Sejmu.

Pamięta pan kampanię KPN z 1991 roku?

Oczywiście. Podkreślaliśmy, że nadchodzi zmiana, że skończył się Sejm kontraktowy. Że nowy parlament będzie wybrany w pełni demokratycznie i że powinniśmy powołać III Rzeczpospolitą.

Waszym hasłem z tamtej kampanii było „rozkradanie majątku narodowego". Jak rozumiem dotyczyło to reform rządów Tadeusza Mazowieckiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego.

Mieliśmy więcej wrażliwości społecznej. Miniony czas pokazuje jednak, że o ile w sprawach politycznych mieliśmy rację, o tyle sprawach gospodarczych niekonieczne. Szkoda, że nie udała się synergia obu wrażliwości. Niemniej rozwój Polski pod względem gospodarczym jest imponujący. Oczywiście nadal są obszary biedy i wykluczenia, ale gdy widzę, ile się udało zrobić przez 29 lat, to jestem szczęśliwym człowiekiem.

Wasz program był jednak nastawiony przede wszystkim na politykę.

Oczywiście, walczyliśmy o restytucję niepodległej Rzeczypospolitej, o podkreślenie ciągłości państwa, o dekomunizację. Pierwszym dokumentem państwowym, na którym pokazała się nazwa „III Rzeczpospolita", była legitymacja poselska z 1991 roku. Wtedy też rozstrzygaliśmy sprawy symboliczne, np. czy na sztandarach wojskowych powinno być „Bóg, honor, ojczyzna" czy tylko „Honor i ojczyzna".

KPN chciała Boga?

Chcieliśmy, ale przyznam się, że dzisiaj opowiedziałbym się tylko za honorem i ojczyzną, bo postawy patriotyczne nie muszą się wywodzić z religii. Jestem piłsudczykiem zakochanym w I i II Rzeczypospolitej. Przed rozbiorami katolików w Rzeczypospolitej było najwyżej 55 proc., a mówiących po polsku jeszcze mniej.

Ze swoimi hasłami idealnie pasowaliście do rządu Jana Olszewskiego powołanego w Sejmie I kadencji. Dlaczego nie zdecydowaliście się wejść do koalicji rządzącej?

Bo Olszewski, Kaczyński, Macierewicz mieli inne intencje niż my. Chcieliśmy ustawy o restytucji niepodległości, która obejmowała też rozliczenia z PRL. Poza tym żądaliśmy postawienia twórców WRON przed Trybunałem Stanu. Oni, jeżeli popierali te postulaty, to tylko werbalnie, natomiast nic nie robili, żeby je zrealizować.

Dlaczego?

Nie wiem, może nie lubili KPN. W każdym razie nie mieliśmy w ZChN, w Porozumieniu Centrum zwolenników opcji dekomunizacyjnej. Na dodatek widzieliśmy, że PC niektórych PZPR-owców atakowało, a niektórych wspierało. Z czasem okazało się, że szukali funkcjonariuszy SB, których będą mogli wykorzystać do walki z przeciwnikami. Stąd u boku Antoniego Macierewicza pojawił się Andrzej Anklewicz, oficer SB, który prowadził prowokację teczkową. Uważam, że Unia Demokratyczna realnie była znacznie bardziej antykomunistyczna niż ZChN czy PC.

To ciekawa teza. Unia Demokratyczna była przeciwko dekomunizacji, przeciwko lustracji, przeciwko rozliczeniom.

Bo zdawali sobie sprawę, że dekomunizacja w wykonaniu Kaczyńskich i Macierewicza jest zamachem politycznym. Byli bliżsi przyzwoitości i rzetelności niż Kaczyński z Macierewiczem. A poza tym byli zdecydowanie bardziej proeuropejscy i proatlantyccy.

To rząd Jana Olszewskiego wytyczył naszą ścieżkę do NATO.

Unia Demokratyczna mówiła o tym znacznie wcześniej. Bronisław Geremek, którego byłem zastępcą w Komisji Spraw Zagranicznych, w 1990 roku doprowadził do połączenia Uniwersytetu Warszawskiego z amerykańskim wówczas internetem. Działania proatlantyckie i proeuropejskie UD były dla mnie ewidentne.

A działania Jana Olszewskiego nie?

Jan Olszewski od połowy lat 80., czyli od niegodziwych akcji namawiania więźniów politycznych do emigracji, jest dla mnie ciemną postacią polskiej historii. Podjęcie próby zniszczenia za pomocą lustracji autorytetu prezydenta i marszałka Sejmu, a także przywódców ugrupowań politycznych w czerwcu 1992 roku, są dla mnie tożsame z zamiarem przeprowadzenia zamachu stanu. Chodziło o przejęcie władzy w KPN i ZChN, a potem przy wykorzystaniu większości sejmowej do opróżnienia urzędów prezydenta RP oraz marszałka Sejmu i wprowadzenie w te miejsca swoich ludzi.

To spiskowa teoria.

Nie. Jeżeli korzysta się z fałszywych teczek fabrykowanych przez SB i wykorzystuje się je politycznie, to jest to próba zamachu stanu.

Wielu historyków uważa, że teczki MSW nie były fałszowane.

Moim zdaniem są dowody, że fałszowano. Niesłusznie puściliśmy w niepamięć wydarzenia z czerwca 1992 roku. Powinniśmy wrócić do Andrzeja Milczanowskiego mówiącego, że mieliśmy do czynienia z zamachem stanu. SB w 1984 roku fałszowała teczki, by skompromitować liderów opozycji, później porzuciła ten pomysł, a Macierewicz skorzystał z gotowej komunistycznej prowokacji.

A jednak na początku była chemia między KPN a obozem Olszewskiego.

Była próba zbudowania większościowego zaplecza, w której uczestniczyliśmy, ale szybko okazało się, że oni potrzebują naszych głosów, ale nie chcą dzielić się władzą. To oznaka nieuczciwych intencji. Nasze rozmowy dość szybko się skończyły. Byłem wtedy świadkiem nielojalności Jana Olszewskiego wobec ugrupowań wspierających jego rząd. Szefem URM w jego rządzie miał zostać Sławek Siwek z PC, który siedział w Sejmie jeden rząd za mną. Gdy Olszewski odczytywał skład Rady Ministrów i powiedział, że szefem Urzędu Rady Ministrów będzie Wojciech Włodarczyk, usłyszałem głośny okrzyk Siwka: „co jest k...?". Olszewski go oszukał.

A was też oszukał?

Właściwie tak. Nie wspierał naszych zabiegów o ściganie WRON, nie był naszym sojusznikiem w sprawie przyjęcia ustawy o restytucji Rzeczpospolitej, skupił się na teczkowej prowokacji. A miała ona naprawdę dramatyczny przebieg. Akurat, gdy w Sejmie była głosowana uchwała Janusza Korwin-Mikkego o ujawnieniu agentów SB, byłem z marszałkiem Sejmu Wiesławem Chrzanowskim w Australii. To był długi 10-dniowy pobyt. Gdy wylądowaliśmy na Okęciu, przywitał nas Macierewicz, który zabrał Chrzanowskiego na bok i coś mu tłumaczył. Później dowiedziałem się, że mówił mu o dwóch listach.

Na pierwszej byli parlamentarzyści, m.in. lider KPN, pana teść Leszek Moczulski, a na tej drugiej były tylko dwa nazwiska – Wiesława Chrzanowskiego i Lecha Wałęsy.

Właśnie. Wpadłem wtedy do gabinetu Chrzanowskiego i mówię: „panie marszałku, co to znaczy, że są dwie listy?". Na to Chrzanowski wziął mnie za ramię i powiedział: „ja jestem na tej drugiej liście". Był niezwykle przybity. Nie podejrzewał, że coś takiego można mu zrobić. Macierewicz wtedy na lotnisku powiedział mu, że są na niego kwity i żeby zrezygnował ze stanowiska marszałka Sejmu. Powiedział też, że agentem jest prezydent Lech Wałęsa i trzeba doprowadzić do opróżnienia urzędu głowy państwa. Druga lista miała być nieujawniona, gdyby Wałęsa i Chrzanowski zrezygnowali. To był szantaż.

Według badań historyków Wałęsa podpisał zobowiązanie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa.

Moim zdaniem on prowadził grę z SB, ale agentem nie był.

Broni pan Wałęsy, mimo że wzmacniał lewą nogę i rozwiązał parlament, po tym jak upadł rząd Hanny Suchockiej, co utorowało drogę do władzy SLD?

Zrobił dobrze dla Polski, choć niedobrze dla nas, bo KPN w następnym Sejmie straciła na znaczeniu. Uważaliśmy jednak, że trwanie Sejmu I kadencji, budowanie chwiejnych wielopartyjnych koalicji rządzących nie ma sensu.

Dla obozu solidarnościowego było szokiem, że postkomuniści doszli do władzy po zaledwie czterech latach transformacji.

Ostatecznie rządy SLD–PSL nie okazały się tak złe. Kontynuowali politykę proeuropejską, pronatowską, respektowali prawo. Nawet uszanowali stanowisko Trybunału Konstytucyjnego broniące kompromisu aborcyjnego. Na tym tle PiS wypada znacznie gorzej.

Leszek Moczulski krzyczał do SLD, że PZPR oznacza Płatni Zdrajcy Pachołki Rosji, a pan mówi, że byli lepsi od PiS?

Moczulski mówił, żeby SLD zdecydował się, czy kontynuuje PZPR-owską tożsamość. Kilka lat później Kwaśniewski przepraszał za stan wojenny, a przygotowywana przez niego konstytucja okazała się nie najgorsza. Po latach nawet jej preambuła nabrała blasku. Gdy jest odczytywana na manifestacjach KOD, ludzie mają łzy w oczach, bo jest to piękny tekst, łączący Polaków.

Gdy ją uchwalano, ani lewica, ani prawica nie były zadowolone z preambuły. Dla lewicy było w niej za dużo odniesienia do Boga, a dla prawicy za mało.

Dziś widać, jak wspaniałym kompromisem się okazała.

KPN głosowała przeciwko uchwaleniu konstytucji.

Ale preambułę i konkretne zapisy popieraliśmy. Dzisiaj trzeba będzie wprowadzić w konstytucji dodatkowe zabezpieczenia, bo dotychczasowe nie obroniły nas przed zamachem PiS na państwo.

Wygranie wyborów uważa pan za zamach?

PiS wygrało wybory w stopniu niedającym mu prawa do zmiany konstytucji. To, co się dzieje z Trybunałem Konstytucyjnym, z Krajową Radą Sądownictwa jest łamaniem konstytucji. Rozpoczęli konflikt, który zbliża się do – mam nadzieję – pokojowego rozstrzygnięcia.

Jakiego rozstrzygnięcia?

Takiego, że obywatele w wyborach wybiorą zjednoczoną opozycję, która przywróci przestrzeganie konstytucji.

Wróćmy do 1997 roku. KPN była zaangażowana w budowanie AWS, ale koniec końców nie wystartowaliście w wyborach. Co nie wyszło?

Zaangażowaliśmy się w budowę AWS, bo nasz elektorat oczekiwał zjednoczenia prawicy. Nie mogliśmy się przeciwstawiać tym emocjom. Niestety, szybko okazało się, że związkowcy, którzy stanowili większość w AWS, próbują zdominować partie polityczne wchodzące w skład tej koalicji. Robili to zresztą w niesmacznym stylu. Upokarzali liderów partyjnych. Na dodatek w KPN doszło wtedy do rozłamu. Część naszych kolegów zdecydowała się startować do Sejmu z list AWS. Doszedłem do wniosku, że nie zostawię Leszka Moczulskiego samego i odszedłem z polityki.

Z powodu aktywności w internecie został pan wrogiem nr 1 prawicy. Chodzi o pana wpisy internetowe po katastrofie smoleńskiej. Pisał pan, że Jarosław Kaczyński jest kretynem, że Zbigniew Romaszewski bredzi. Zamieścił pan taki „żarcik", że skoro wyjechał kiepski prezydent, a wrócił mąż stanu, to „ktoś musiał podmienić ciało".

Przesadziłem z tymi wpisami. Nie jest to mój powód do dumy.

Ale co pana naszło?

Za czasów pierwszych rządów PiS, w latach 2005–2007 pracowałem w Prokomie Ryszarda Krauzego, który był bardzo zaprzyjaźniony z prezydentem Kaczyńskim. Parokrotnie spotykałem Lecha na bankietach, nawet sympatycznie rozmawialiśmy. Czułem jednak nieufność do PiS. Chwilę później doszło do prowokacji związanej z aferą gruntową. Przyjaźń w ułamku sekundy zmieniła się w nienawiść. Kaczyńscy fałszywie oskarżyli Krauzego, że brał udział w spisku. Nieważny był interes kraju czy gospodarki, nieważne były fakty. Prokom zatrudniał wtedy ponad cztery tysiące inżynierów informatyków.

Chodzi panu o to, że Krauze był podejrzewany o przeciek, który uniemożliwił finalizację akcji CBA prowadzonej w celu złapania Andrzeja Leppera na przyjmowaniu łapówki?

Oczywiście. Krauzego próbowano nawet aresztować. Później sprawę umorzono, ale Prokom, z którym wiązałem nadzieje na spokojne życie i realizowanie pasji, został sprzedany. Miałem wtedy takie poczucie, że kolejny raz Kaczyńscy zakłócili moje życie.

Ale dlaczego dał pan upust tej frustracji dopiero po katastrofie smoleńskiej?

To nie frustracja, ale decyzja. Bałem się, że Jarosław Kaczyński wykorzysta katastrofę po to, żeby przejąć władzę, zemścić się za urojony zamach i niszczyć demokratyczną Polskę. Wiedziałem, że muszę, choć z dużym wstrętem, zakończyć atmosferę żałoby. Bo jeżeli zostanie ona utrzymana, to Kaczyński wygra. Stąd te moje działania, które miały wywołać emocje. I wywołały. W sprawie pogrzebu na Wawelu także. Z premedytacją wszedłem w rolę czarnego luda prawicy.

A jak to się stało, że został pan bliskim współpracownikiem Mateusza Kijowskiego?

On jest po prostu moim sąsiadem. A ponieważ jestem dość biegły internetowo i śledzę, co się dzieje w sieci, natychmiast wyłapałem inicjatywę powołania KOD i zgadałem się z Kijowskim. Starałem się przekazać mu swoją wiedzę polityczną i medialną.

Podobno to pan wymyślił faktury, na podstawie których Kijowski dostawał pieniądze na życie.

Podczas jednego z zebrań zgłosiłem wniosek, żeby Mateusz, który przestał pracować i cały swój czas poświęcał KOD-owi, dostawał od organizacji jakieś pieniądze. Ustaliliśmy, że to będzie 10 tys. zł miesięcznie. Ktoś do tego wymyślił faktury, nie byłem to ja. Ale to nie było nadużycie, bo Mateusz mnóstwo usług wykonywał na rzecz KOD, w tym informatycznych. Jednak część wrogich mu osób uznała, że to będzie dobre narzędzie, żeby go zaatakować. Nagle okrzyknięto, że nie było żadnego spotkania i żadnej decyzji o pieniądzach dla Kijowskiego. Zobaczymy, co kto powie na procesie, który zacznie się jesienią. Jestem przekonany, że służby mają nagranie z tego spotkania. Moi dawni koledzy z opozycji Wąsik i Mariusz Kamiński mają wszak obsesję podsłuchów.

Za wszystko krytykuje pan PiS i Kaczyńskiego. Ale jedna rzecz musiała się panu spodobać – degradacja członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.

Byłem za degradacją generałów WRON, ale nie po śmierci. Chciałem wsadzić Jaruzelskiego do więzienia i uważam za swoją porażkę, że mi się to nie udało. Mimo wszystko jednak wolę, żeby w historii pozostało, iż pokonałem generała Jaruzelskiego, a nie szeregowca Jaruzelskiego.

—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Ciągnie wilka do lasu, a Krzysztofa Króla do polityki?

Odszedłem z polityki 20 lat temu bez specjalnego żalu, za to z dużym obrzydzeniem. Powstawała wtedy Akcja Wyborcza Solidarności. Nie wspominam dobrze ani jej, ani atmosfery, która w niej panowała. Nie startowałem w wyborach 1997 roku i sprawdziłem, czy jest życie poza polityką. Okazało się, że było i to całkiem fajne.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy