Zdawać by się mogło, że najlepsze adaptacje prozaik ma już za sobą. Dawno nie było tak dobrych produkcji jak „Lśnienie" czy „Skazani na Shawshank", choć filmów na podstawie jego prozy było mnóstwo. To nie znaczy, że „Outsider" jest wybitny, ale niewątpliwie udany. Nic dziwnego, bo za produkcję odpowiadał Richard Price – współtwórca tak świetnych seriali jak „Długa noc" i „Prawo ulicy", a wspomagał go m.in. znakomity pisarz i scenarzysta Dennis Lehane.
Niby za dużo zdradzać z fabuły nie wolno, bo rozwój akcji i jej zwroty dostarczają w przypadku „Outsidera" wielu wrażeń, dlatego przestrzegam – trochę na własną szkodę – coś tam jednak zdradzić muszę, żeby opowiedzieć, z czym mamy do czynienia. Kto chce oglądać produkcję HBO niczym tabula rasa, niechaj skończy czytać właśnie teraz – to ostatnia szansa.
Zaczyna się jak kryminał i to bardzo rasowy, chwilami wręcz pachnie prześwietnym „Detektywem", potem idzie w stronę „Harry'ego Angela". Jesteśmy w prowincjonalnym miasteczku w stanie Georgia. W lesie dochodzi do morderstwa dziecka – wręcz rytualnego, szalonego i odrażającego. Tożsamość sprawcy wydaje się oczywista. Zostawił bowiem tyle śladów biologicznych i odcisków palców, że wątpliwości nie ma nikt. Mało tego, na własne oczy widzimy, jak w trenera bejsbolu Terry'ego Maitlanda (Jason Bateman) wstępuje jakieś szaleństwo i wychodzi z lasu od stóp do głów uwalany krwią. Aresztowania dokonuje Ralph Anderson (Ben Mendelsohn), detektyw, który sam przeżył stratę dziecka. Problem w tym, że obrońca Maitlanda (Bill Camp) znajduje równie niepodważalne dowody wskazujące, że jego klient był tragicznego dnia w innym mieście.
Sobowtór, bilokacja? A może twórcy serialu z nami grają, zwodząc nas i piętrząc wątpliwości? Sytuacja nieco się wyjaśni, gdy przypomnimy sobie, że autorem pierwowzoru jest King – zatem rozwiązanie nadprzyrodzone też nie będzie wykluczone. Przejście od thrillera do horroru z początku dokonuje się subtelnie – potem już trzeba się pogodzić z konwencją.