Kilka tygodni temu jeden z moich materiałów wideo poświęciłem bzdurom, jakie w mediach (głównie społecznościowych) pojawiają się na temat koronawirusa. Prym wiodły wtedy gwiazdy, które twierdziły, że wirusa zabija picie ciepłej wody (to mniej szkodliwa wersja) albo... rozcieńczonego wybielacza do prania. W wideo wspomniałem w konwencji „a czego to ludzie nie wymyślą", że są i tacy, którzy uważają, że koronawirus przenosi się przez sieć 5G. W zeszłym tygodniu w dwóch telewizjach i w trzech dużych portalach musiałem tłumaczyć już zupełnie na poważnie, że sieć 5G nie ma nic wspólnego z wirusem.
Zasięgi, głupcze!
System jest prosty. Znani z tego, że są znani, zarabiają krocie dzięki temu, że mają zasięgi. Setki tysięcy, a często miliony ludzi regularnie śledzą ich konta na Instagramie, Facebooku (coraz rzadziej) czy TikToku (coraz częściej). To daje nieograniczone w zasadzie możliwości zarabiania pieniędzy. Dużych pieniędzy. Na popularnym profilu instagramowym można zarobić kilkadziesiąt tysięcy złotych za jedno zdjęcie z lokowanym produktem lub usługą i odpowiednio przygotowanym opisem.
Pomijając dyskusję o wysokości tych zarobków, to, że ktoś zarabia na zasięgach, jest dość oczywiste. Koszty reklamy w telewizji czy gazecie też zależą od oglądalności czy nakładu. Telewizje, magazyny czy stacje radiowe, chcąc więcej zarabiać, robią, co się da, by zwiększać grupę swoich odbiorców. Dokładnie to samo robią celebryci. Tyle tylko, że mechanizm, dzięki któremu budują zasięgi, jest inny. Media tzw. tradycyjne mogą iść w skandal bądź w poważną publicystykę. Mogą serwować rozrywkę (na różnym poziomie) bądź opierać swoją pozycję np. na dobrych filmach. Pomiędzy potencjalnym odbiorcą a nadawcą nie ma jednak ogniw pośrednich. Telewizor nie proponuje programu, nawet jeżeli pilotem można przełączać kolejne kanały przez kilka godzin. Gazeta nie podaje, co warto przeczytać, nawet jeżeli ma 100 stron i wiadomo, że wszystkiego nie uda się prześledzić. W internecie jest inaczej, bo pomiędzy twórcą a odbiorcą są algorytmy. To one wiedzą, co nas interesuje, zanim zdążymy o tym pomyśleć. To one filtrują i podpowiadają. Ich kryterium są emocje.
Można się na to oburzać, ale zanim zaczniemy to robić, może warto sobie uświadomić, że podobnie działa nasz mózg. Nie zapamiętuje, nie podpowiada nam, gdy szukamy w pamięci tych rzeczy, które są najważniejsze, ale zapamiętuje te, z którymi wiązały się najsilniejsze emocje. Dlatego możemy pamiętać zapach i smak pierwszego pocałunku we wczesnej podstawówce, ale niekoniecznie ważny numer telefonu. Algorytmy uwielbiają emocje. Nieważne jakie. Wiedzą, co nas emocjonuje, bo mierzą ilość interakcji i poziom naszego zaangażowania. Lajki i dislajki, szery i komentarze. No i oczywiście to, w co klikamy, co czytamy i ile czasu na to poświęcamy. W świecie internetu najprostszym sposobem na zwiększanie zasięgów jest wywoływanie emocji. A żniwa przychodzą wtedy, gdy ludzie się boją.