O tej gorszej, a zwłaszcza jej realizacji podczas ostatniego posiedzenia Sejmu, powiedziano tak wiele, nie tylko w języku prawniczym, że nie mam tu nic do dodania. Medal ma jednak dwie strony, nieprzypadkowo ustawodawca przewidział reasumpcję.
Użyłem już gdzieś chyba argumentu, że jak listonosz czy choćby brat przynosi nam kilka, a tym bardziej kilkanaście banknotów, to najpierw on liczy, a my patrzymy, a potem my liczymy, a on patrzy. To nam nakazuje doświadczenie życiowe. Mniej ważne, ile razy liczymy, ważne, by wynik liczenia był prawidłowy.
Czytaj także: Paweł Rochowicz: Anulujmy. I przegramy
Poseł Władysław Kosiniak-Kamysz, składając wniosek o odroczenie posiedzenia do 2 września, mógł oczywiście zakładać, że jak się uda go przegłosować, to Sejm się rozjedzie, ale nie ma racji, że nie wchodziła tego dnia w rachubę reasumpcja. To nieracjonalne rozumowanie, gdyż także w tym mogłyby zajść przyczyny do reasumpcji, np. gdyby doszło do awarii systemu elektronicznego. Tu awarii nie było i nie wiem, czy marszałek nie nadużyła reasumpcji. Miała najwyraźniej wątpliwości, szukając u pięciu prawników podkładki do takiej decyzji, ale nie można z góry pozbawiać Sejmu prawa do naprawy błędu – w tym wypadku na trzy tygodnie.
Dlatego zadaję pytanie, czy reasumpcja jest aż tak zła.