Z reakcji prof. Leona Podkaminera na mój skromny felieton rozumiem, że nie podziela obaw co do negatywnych efektów polityki zerowych stóp procentowych. Moim argumentom (niebezpieczeństwo inflacyjne; zniechęcenie do bezpiecznego oszczędzania; pogorszenie wyników sektora bankowego; możliwy wpływ na kurs złotego) zarzuca brak podstaw ekonomicznych i sprzeczność z danymi. Choć felieton nie jest rozprawą naukową, na tak poważne zarzuty muszę odpowiedzieć poważnie.
Prof. Podkaminer nie zgadza się z tym, że „stopy procentowe spadły do zera, a bank masowo drukuje nowe pieniądze" i podaje dane o niezerowym oprocentowaniu kredytów w bankach komercyjnych i umiarkowanym wzroście podaży pieniądza M3. To, że banki komercyjne dodają do zerowej ceny pieniądza swoje marże, jest raczej oczywiste – gdyby udzielały kredytów z zerowym oprocentowaniem, jak NBP, nie miałyby z czego żyć (chyba że depozyty miałyby oprocentowanie -10 proc., a ludzie mimo to nadal chętnie utrzymywaliby w bankach pieniądze).
Podaż pieniądza wzrosła w stosunku do sytuacji przedkryzysowej (lutego 2020) o 18 proc., a to raczej sporo (bilans NBP, najlepszy wskaźnik skali druku pieniądza, zwiększył się o 39 proc., głównie skutkiem skupu obligacji, a nie wzrostu rezerw walutowych, jak sugeruje mój Adwersarz).
Przypomnienie, że w czasie poprzedniego kryzysu tempo wzrostu podaży pieniądza było szybsze niż obecnie, jest mało pocieszające, a w dodatku nieprawdziwe. Kryzys dotknął polskiej gospodarki nie w latach 2007–2008, ale dopiero od września 2008 r. (jeszcze latem 2008 kurs franka spadł poniżej 2 zł, a po zakup jednostek funduszy inwestycyjnych ludzie zapisywali się w kolejkach).
Oczywiście, że wzrost podaży pieniądza przed wybuchem kryzysu był zbyt szybki, co przyczyniało się do powstania bańki spekulacyjnej na rynku aktywów (akcji, funduszy inwestycyjnych, nieruchomości). Właśnie to doświadczenie każe zachować ostrożność przy dzisiejszym szybkim wzroście podaży pieniądza.