Spektakularna hossa na rynku złota trwa od jesieni ub.r., gdy pod wpływem eskalacji konfliktu handlowego między USA a Chinami doszło do przeceny na światowych giełdach. Wtedy też pojawiły się pierwsze sygnały, że najważniejsze banki centralne mogą zejść z drogi normalizacji polityki pieniężnej. Dziś to już fakt. Na posiedzeniu pod koniec lipca amerykańska Rezerwa Federalna obniżyła główną stopę procentową po raz pierwszy od grudnia 2008 r. Europejski Bank Centralny prawdopodobnie zdecyduje się na taki ruch we wrześniu.
We wtorek po południu amerykańska administracja oświadczyła, że opóźni wprowadzenie zapowiedzianych na początku sierpnia ceł na chińskie towary o wartości 300 mld dol. To wywołało gwałtowny spadek notowań złota, ale większość analityków ocenia, że podstawy hossy na rynku kruszcu nie zostały naruszone.
Popołudniowy, gwałtowny spadek cen złota nie jest dla obserwatorów rynku dużym zaskoczeniem. Jak tłumaczył "Rzeczpospolitej" chwilę wcześniej Ole Hansen, główny strateg surowcowy Saxo Banku, kruszec w ostatnich tygodniach drożał tak szybko, że w krótkiej perspektywie może dojść do korekty cen. Nie naruszy to jednak fundamentów hossy na rynku metali szlachetnych.
– Złoto będzie drożało dopóty, dopóki z globalnej gospodarki będą napływały coraz to gorsze dane, zagrożenia natury geopolitycznej, takie jak sytuacja w Iranie i Hongkongu, będą się utrzymywały, ceny obligacji będą drożały, a ceny akcji spadały albo stały w miejscu – powiedział Hansen.
Podobnego zdania są m.in. analitycy Societe Generale. Choć ostrzegają, że rynek metali szlachetnych jest wrażliwy na korektę, w raporcie sprzed kilku dni napisali, że w dłuższej perspektywie "gorączka złota może się utrzymać". Jak tłumaczyli, w późnej fazie cyklu koniunkturalnego metale szlachetne zwykle radzą sobie dobrze, a teraz dodatkowo pomaga im niedobór instrumentów finansowych uważanych za bezpieczne oraz zakupy kruszcu przez banki centralne.
Strach przed recesją sprawia, że inwestorzy na całym świecie szukają bezpiecznych instrumentów finansowych. To, wraz z oczekiwaniami, że część banków centralnych może wznowić zakupy obligacji za wykreowane pieniądze (tzw. programu QE), wywołało wzrost ich cen i spadek dochodowości. Według analityków Deutsche Banku poza USA już 43 proc. instrumentów dłużnych ma ujemną dochodowość.