Jak piszemy dziś w „Rzeczpospolitej”, umorzono postępowania wobec wpływowych polityków, którzy spóźnili się z przekazaniem swoich oświadczeń majątkowych, choć w poprzednich latach zdarzały się bardziej surowe kary.
Kilka dni temu „Gazeta Wyborcza” informowała, że posłowie nie muszą już ujawniać innych niż pochodzące z parlamentu źródeł dochodu. O tym, że rejestry korzyści, do których wypełniania zobowiązani są politycy, są fikcją, pisaliśmy już w „Rzeczpospolitej” kilkukrotnie. We wrześniu 2019 r. Sejm przyjął nowe rozwiązania antykorupcyjne, zmuszające również rodziny parlamentarzystów i członków rządu do ujawniania majątku nawet przy rozdzielności. Był to efekt publikacji na temat majątku, który Mateusz Morawiecki przepisał na żonę kilka lat przed objęciem teki premiera. W październiku jednak ustawę do Trybunału Konstytucyjnego skierował przed podpisaniem Andrzej Duda i wszelki słuch po niej zaginął. Więc gdyby ktoś chciał postawić tezę, że obóz władzy ma coś do ukrycia, znalazłby na jej poparcie argumenty.
Dowiedz się więcej: Oświadczenia majątkowe posłów. Sejm gubi standardy
Kłopot w tym, że większość posłów i senatorów padła ofiarą populizmu Jarosława Kaczyńskiego, który – chcąc przykryć kilka lat temu skandal z nagrodami dla ministrów – obniżył politykom wynagrodzenia. W efekcie parlamentarzyści zarabiają mało, za to ich krewni dorabiają na państwowych lub samorządowych posadach. Posłom i senatorom brak motywacji, by zdradzać politycznych mocodawców, bo sami stracą miejsca na listach wyborczych, a ich bliscy – intratne zlecenia. To ekonomiczne uzależnienie od liderów jest zjawiskiem bardzo niepokojącym.
PiS powinien dziś odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakim chce iść kierunku, wschodnim czy zachodnim. Na Wschodzie system zwany oligarchią polega na tym, że słabo zarabiających polityków nieformalnie utrzymują bogaci oligarchowie. Zachód przeciwnie, ma bzika na punkcie transparentności. Oczywiście tam też zdarzają się skorumpowani politycy, ale system zmuszający do majątkowej przejrzystości utrudnia uleganie korupcyjnym propozycjom. Jawność jest zresztą w interesie samych osób publicznych. Znacznie trudniej byłoby je atakować czy szantażować, gdyby miały ukryty majątek, niż gdy wszystko jest jawne. Tyle że wtedy partyjni szefowie nie mają na nich haka i może stąd w PiS te narastające kłopoty z przejrzystością.