Wynik pokazuje, że w niedzielę odbyły się w Polsce de facto podwójne wybory. Pierwsze to wybory prezydenckie. Wygrał w nich Andrzej Duda – 10,5 mln głosów to absolutny rekord po 1990 r. Dzięki temu ma naprawdę bardzo silny mandat nie tylko do tego, by sprawować urząd pierwszej osoby w państwie, ale by pomyśleć również o walce o pozycję lidera obozu Zjednoczonej Prawicy. Za pięć lat Jarosław Kaczyński będzie miał 76 lat i prawdopodobnie raczej będzie schodził ze sceny w kierunku politycznej emerytury, niż myślał o tym, by walczyć o przywództwo. Duda ma ogromną szansę ucywilizować dzisiejszą prawicę i – choć sam nie jest bez winy, jeśli idzie o podgrzewanie kampanijnych nastrojów – tonować rewolucyjne zapędy części polityków tego obozu, którzy dziś domagają się dorzynania watahy a rebours. To również od Andrzeja Dudy zależy kierunek, w jakim pójdzie prawica. Czy zwycięży chęć upokorzenia strony przeciwnej, co suflują już niektórzy heroldzi prawicowej rewolucji, czy też podejmie próbę odbudowy wspólnoty. PiS często ostatnio po kolejnych wygranych wyborach zaostrzało nie tylko retorykę, ale również politykę; pierwszy test przed Andrzejem Dudą już niedługo.
Ale prócz silnego mandatu prezydent dostał bardzo trudne zadanie. Został prezydentem całej Polski, ale nie wszystkich Polaków. Prawie połowa wyborców głosowała przeciwko niemu, chciała politycznej zmiany. Wyborcy Rafała Trzaskowskiego przecież nie wyjadą – jako prezydent powinien zrobić wszystko, by w Polsce czuli się u siebie.
Ale wraz z wyborami prezydenckimi w niedzielę Polacy dokonali jeszcze jednego wyboru. Rafał Trzaskowski z niemal 10 mln głosów bezapelacyjnie został liderem opozycji. Wszedł do zupełnie innej politycznej ligi, odnosząc najlepszy wynik, jaki jakikolwiek kandydat opozycji uzyskał w wyborach w ciągu ostatniej dekady. To dla niego wyjątkowa szansa. Nie musi zostawać liderem partii, bo popierało go w II turze kilka ugrupowań. Ale zbudował na przyszłość potężny polityczny kapitał.
Nie został jednak prezydentem, bo bunt, na który postawił, nie miał, jak się okazało, szerokich społecznych podstaw. Polacy w większości są zadowoleni z życia, kryzys jeszcze im nie dopiekł, uważają, że epidemia już przeminęła i choć ceny rosną, w Polsce żyje się lepiej niż pięć lat temu. W dodatku – jak zauważył trafnie Piotr Trudnowski z Klubu Jagiellońskiego – mamy dziś historycznie najwyższy poziom poczucia partycypacji politycznej. PiS swą polityką społeczną upodmiotowiło całe rzesze społeczeństwa. Dlatego kandydat domagający się zmiany nie wygrał. Zadowolonych z rządów PiS – bo tego w istocie dotyczył ten wyborczy plebiscyt – było więcej niż tych, którzy chcieli zmiany.
Trzeba jednak pamiętać, że ta sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Prędzej czy później kryzys mocniej dotknie naszą gospodarkę i rynek pracy. W dodatku struktura elektoratu Dudy nie jest przyszłościowa. Prezydent wygrał bezapelacyjnie, ale dzięki gigantycznemu poparciu wśród elektoratu 50+. Większość wyborców między 18. a 49. rokiem życia postawiła na Trzaskowskiego. Biorąc pod uwagę fakt, że w I turze wśród najmłodszych wyborców Duda zajął dopiero czwarte miejsce, prezydent ma o czym myśleć. Bo choć należy polskim seniorom życzyć jak najlepszego zdrowia, przemiany demograficzne będą nieubłagane. Jeśli więc Zjednoczona Prawica chce myśleć o wyborach 2023 r., już dziś musi się zastanowić, jaką sensowną ofertę powinna złożyć młodszej połowie polskiego społeczeństwa. Rozpętanie politycznej wojny przemówi może do młodych radykałów, ale oni w swej grupie wiekowej, jak widzimy, są w mniejszości.