Czytaj także: Michał Sołowow: Bez prywatnych inwestycji rewolucja w energetyce nie będzie możliwa
Z walki o zlecenie nie rezygnują jednak konkurenci, którzy w tym roku wzmocnili swoje działania na polskim rynku. Na początku lutego do Polski na spotkanie z ministrem klimatu i środowiska Michałem Kurtyką przyjechała francuska delegacja. Poza przedstawicielami francuskiego rządu obecny był także Jean-Bernard Lévy, prezes EDF, który zaprezentował oferowaną przez jego firmę technologię reaktora EPR.
Z kolei w minionym tygodniu spotkanie z polskimi dziennikarzami zorganizował Korea Hydro & Nuclear Power (KHNP) – koreańska państwowa firma, która proponuje Polsce własne reaktory APR 1400. – Doświadczenie w zarządzaniu projektami i dostęp do stabilnego finansowania to niezbędne elementy do udanej realizacji tak kompleksowego projektu, jakim jest budowa elektrowni jądrowej. Jesteśmy gotowi podjąć współpracę z Polską i zbudować polską elektrownię jądrową, posiadamy bowiem dostęp do sprawdzonej koreańskiej technologii jądrowej oraz możemy zabiegać o odpowiednie rozwiązania finansowe – zapowiedział Sang Don Kim, wiceprezes KHNP.
To właśnie model finansowania tej kosztownej inwestycji, obok samej technologii, będzie jednym z głównych czynników decydujących o wyborze oferty przez polską stronę. Negocjacje z potencjalnymi dostawcami mają zakończyć się w 2022 r. Partner zagraniczny będzie mógł mieć maksymalnie 49 proc. udziałów w planowanych elektrowniach.
Polityczne potyczki
Pierwsze plany rozwoju nad Wisłą energetyki jądrowej kreślono w PRL. Natomiast w najnowszej historii Polski przygotowania do tej inwestycji trwają już ponad dziesięć lat. Jak dotąd brakowało jednoznacznej politycznej deklaracji poparcia dla projektu. O tę polityczną zgodę wciąż jest trudno, choć Rada Ministrów w lutym oficjalnie przyjęła politykę energetyczną, która zakłada rozpoczęcie budowy pierwszego boku jądrowego najpóźniej w 2026 r. i jego uruchomienie w roku 2033. Do 2043 r. mamy mieć już sześć bloków o łącznej mocy 6–9 GW. O tym, że to huraoptymistyczne projekcje, alarmował w minionym tygodniu wiceminister aktywów państwowych Janusz Kowalski z Solidarnej Polski, która nie poparła strategii energetycznej. – Zobaczmy, jak długo realizowana jest ta inwestycja. Do dziś nie mamy nawet przyjętej lokalizacji. Realnie o pierwszym bloku możemy mówić w latach 2038–2040 – zaznaczył Kowalski. Kilka dni później stracił stanowisko.
Aleksander Śniegocki z WiseEuropa podkreśla, że oddanie do użytku pierwszego bloku do 2033 r. wymagałoby zrealizowania napiętego harmonogramu bez większych opóźnień. – Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia branży, musimy być przygotowani na co najmniej kilkuletnie opóźnienie oraz ryzyko, że program energetyki jądrowej w obecnej formie nie zostanie zrealizowany w ogóle – zaznacza ekspert. Dodaje, że niezależnie od tej inwestycji Polska musi maksymalnie przyspieszyć rozwój energetyki odnawialnej oraz zoptymalizować nakłady na rezerwę w postaci mocy gazowych. – Kluczowy wpływ powodzenia lub porażki programu jądrowego odczujemy w perspektywie lat 40., kiedy to moce jądrowe mogą stanowić bardzo cenne uzupełnienie systemu zdominowanego przez OZE. Dlatego też ważne jest zapewnienie, że polski program jest spójny z planami innych krajów europejskich i może stać się częścią większego programu rozbudowy mocy jądrowych w naszej części świata. W innym przypadku nie uda się uzyskać efektu skali, a ryzyko opóźnień i przekroczenia budżetu pozostanie wysokie – ocenia Śniegocki.