Przed interwencją NBP za euro było trzeba zapłacić około 4,43 zł, chwilę później nawet 4,50 zł. Kurs dolara w złotych podskoczył z 3,62 zł do nawet 3,69 zł.
Większość obserwatorów rynku ocenia, że operacja ta ma na celu zwiększenie złotowej wartości aktywów rezerwowych NBP na koniec roku, co z kolei pozytywnie wpłynie na zysk banku centralnego, który w większości zasili budżet państwa w 2021 r. W ustawie budżetowej na przyszły rok rząd założył, że ta wpłata wyniesie 1,3 mld zł. Dla porównania,, w 2020 r. NBP wpłacił do budżetu ponad 7 mld zł.
Czemu NBP zdecydował się na interwencję już teraz, choć do końca roku zostały jeszcze dwa tygodnie? – Żeby dać sygnał, jakiego życzy sobie kursu. To nie wyklucza kolejnych interwencji po Świętach – tłumaczy Wojciech Stępień, analityk z BNP Paribas.
Teoretycznie interwencja może mieć też inne uzasadnienie. Rada Polityki Pieniężnej od kilku miesięcy powtarza w komunikatach, że w trakcie pandemicznego kryzysu złoty osłabił się w relatywnie małym stopniu, a to może ograniczać tempo ożywienia gospodarczego. Tyle że eksport, który mógłby na osłabieniu zyskać, i tak jest w rozkwicie.
„Ta interwencja to jakiś żart” – skomentował na Twitterze Mikołaj Raczyński, dyrektor ds. zarządzania funduszami w Noble Funds TFI. Jak wyjaśnił, złoty i tak był dość słaby, a eksport radził sobie dobrze. Złoty umacniał się wprawdzie nieco wobec dolara, ale w związku z jednoczesnym wzrostem dolarowych cen surowców było to akurat pozytywne zjawisko. Złoty umacniał się też wobec franka, pomagając zadłużonym w tej walucie Polakom.