Do czasu powołania nowego rządu przedsiębiorcy niespecjalnie chcą wierzyć Jarosławowi Gowinowi, deklarującemu, że jego ugrupowanie Porozumienie, które wprowadziło do nowego Sejmu 18 posłów, nie poprze zniesienia limitu składek na ZUS. Podobnie traktują słowa Piotra Müllera, rzecznika obecnego rządu, który mówi, że być może rząd się wycofa z takiej zmiany.
„Rzeczpospolita" dotarła do wyliczeń ZUS, które wskazują, co w praktyce oznaczałoby zniesienie limitu składek od najwyższych wynagrodzeń.
Kto straci?
Okazuje się, że w rachubę wchodzi kwota około 8–9 mld zł, jaką może zapłacić około 370 tys. osób z najwyższymi zarobkami i zatrudniający ich przedsiębiorcy. Tyle pieniędzy wpływałoby rocznie do ZUS, gdyby limit, tak jak pierwotnie planował rząd Mateusza Morawieckiego, został zniesiony już w zeszłym roku. To dlatego jeszcze kilka dni temu Marcin Zieleniecki, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej, w oficjalnym piśmie do Konfederacji Lewiatan podkreślił, że zarówno w wieloletnim planie finansowym państwa, jak i w projekcie ustawy budżetowej na 2020 r. rząd przewiduje zniesienie limitu i ściągnięcie dodatkowych miliardów już w 2020 r. Podobną opinię wyraził Jacek Sasin, wicepremier w obecnym rządzie Mateusza Morawieckiego.
Limit zarobków, powyżej którego nie płaci się składek ZUS, z roku na rok rośnie. W 2018 r. wynosił on 133 290 zł rocznie, czyli 11 107,50 zł brutto miesięcznie. W 2019 r. limit przychodów wzrósł do 142 950 zł (11 912,50 zł miesięcznie), a z wyliczeń ZUS wynika, że tylko w pierwszej połowie roku został on przekroczony przez 64,2 tys. osób, którzy wpłaciliby do ZUS 1,6 mld zł więcej. Biorąc pod uwagę rosnące ciągle zarobki, do końca tego roku grupa płacących więcej przekroczyłaby zeszłoroczne wskaźniki, a wpływy z podwyższonych składek zbliżyłyby się do 9 mld zł.
Czytaj także: