Na łamach „Gazety Wyborczej" zaczęła się nieśmiała wymiana zdań na temat przyczyn klęski PO w ostatnich wyborach i sukcesu PiS. Przybrała ona na szczęście głębszy wymiar i zaczęła de facto dotyczyć transformacji oraz prawie 30 lat wolnej Polski. Jestem głęboko przekonany, że taka dyskusja jest bardzo potrzebna. Szczególnie w obozie, który albo wyciągnie wnioski ze swojej klęski i czegoś się nauczy, albo będzie ponosił klęski dalsze. Sprawa jest o tyle ciekawa, że przez wiele lat obóz ten odmawiał przyjęcia do wiadomości rzeczy, które dla wielu obserwatorów sceny politycznej i życia społecznego w Polsce były oczywiste.
Odrzucona wiedza
Piszę o tym z czystym sumieniem, bowiem należałem do tych, którzy od lat sygnalizowali konieczność radykalnej zmiany polityki obozu postsolidarnościowego, w tym i polskich liberałów. Nie byłem sam. Wielu naukowców i komentatorów sytuacji polskiej formułowało bardzo podobne jej diagnozy. Wiedza ta była zatem powszechnie dostępna. I co? I nic. Fenomen „odmowy wiedzy" wymagałby starannej analizy, ponieważ jego natura jest niejasna. W moim przekonaniu jedną z jego przyczyn było ostentacyjne ignorowanie głosu życzliwych, ale krytycznych intelektualistów wynikające prawdopodobnie z uznania, że być może mają oni rację w teorii, ale nie w praktyce. Ważniejsze było chyba jednak co innego. Zmiana polityki musiałaby się wiązać się ze zmianą orientacji na interesy określonych klas i grup w Polsce. Odejściem od faktycznego popierania wielkiego biznesu i dostrzeżeniem interesu pracowników najemnych. A do tego obóz polskich liberałów nie był już zdolny, z jednej strony z powodu fałszywego pojmowania liberalizmu jako doktryny bezwarunkowo probiznesowej (prokapitalistycznej), a z drugiej z powodu uwikłania w osobiste i instytucjonalne relacje z beneficjentami transformacji, a zatem przede wszystkim z owym wielkim biznesem, który ledwo ukrywał swe ambicje współrządzenia Polską (vide rozmowy prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej z Janem Kulczykiem, podsłuchane w restauracji Sowa & Przyjaciele).
W tym kontekście wypowiedź inicjatora tej raczej rachitycznej debaty Wawrzyńca Smoczyńskiego („Gazeta Wyborcza", 3 października 2018 r.) jest znakiem krytycznej autorefleksji na temat błędów formacji przez wiele lat rządzącej Polska. Choć jest ona z reguły bardzo powierzchowna i szybko tłumiona w wyniku przyjęcia fałszywego przekonania, że osłabia ową formację w warunkach zaostrzającej się walki politycznej (vide los Rafała Wosia i Grzegorza Sroczyńskiego traktowanych czasami jak przedstawiciele wroga działający na własnym terytorium), to jednak stwarza nadzieję, że proces odmawiania uznania wiedzy, tak dla niej typowy, może się zakończyć.
Czytaj także: Rocznica Sierpnia wciąż dzieli
Odebrany szacunek
Wawrzyniec Smoczyński ma rację, w latach transformacji zabrakło empatii. Ale zabrakło też czegoś więcej, szacunku i uznania. Nie tylko pozbawiono wielu ludzi ich warsztatów pracy, ale nadto jeszcze obarczono ich winą za ten stan rzeczy. Ludzie dowiadywali się zatem nie tylko tego, że ich zakłady pracy będą zamykane, ale także tego, że to ich wina. Bo jakoby brakowało im „kompetencji cywilizacyjnych", bo pracowali na niby, w systemie, w którym „czy się stoi, czy się leży, tysiąc się należy", bo reprezentują homo sovieticus, bo nie potrafią się uczyć kapitalistycznego myślenia i działania, bo są roszczeniowi itd.