- W sporcie, podobnie jak w wierze, nie wystarczy sam tylko talent; uzdolnienie musi być formowane i trenowane - powiedział Franciszek. - Jezus jest wymagającym trenerem: jeśli marnujesz swój talent, nie należysz do Jego drużyny - dodał. W sporcie duch zespołu jest tak samo niezbędny jak w chrześcijaństwie: „nikt nie ratuje się sam”, stwierdził papież. Tłumaczył, że zarówno sportowcy jak i święci mają to samo doświadczenie w spojrzeniu na ofiarę i wyrzeczenie: „asceza jest trochę jak życie na pograniczu: dzięki temu możesz lepiej widzieć i rozumieć centrum”.
Pytany o stosunek do zwycięstwa i przegranej papież przyznał, że ma ambiwalentny stosunek: uważa, że ci, którzy są przyzwyczajeni do zwyciężania, mają pokusę, aby myśleć, że są nie do pokonania, a "zwycięstwo może czasem być powodem ich arogancji”. Natomiast porażki wymagają rachunku sumienia i analizy: „zwycięzca nie wie co traci – to nie jest tylko gra słów. "Zapytaj ubogich”, powiedział Ojciec Święty. Dodał, że ubodzy są jednocześnie przykładem tego, co to znaczy nie poddawać się. - Nie umierasz, gdy jesteś pokonany, umierasz, gdy się poddajesz, gdy przestajesz walczyć - stwierdził Franciszek.
Zapytany o swego rodaka – gwiazdę futbolu, zmarłego niedawno Diego Maradonę, pochodzący z Argentyny papież wspomniał go jako „bardzo kruchego człowieka”, który „na boisku piłkarskim był poetą”. Mało kto wiedział, że Maradona wspierał fundacje charytatywne, m. in. Scholas Occurentes. Przy tej okazji papież przypomniał inną legendarną postać włoskiego kolarza Gino Bartaliego, który podczas drugiej wojny światowej jeżdżąc na treningi rozwoził sfałszowane dokumenty dla włoskich Żydów, aby chronić ich przed deportacją do obozów koncentracyjnych.
Franciszek przyznał też „po sportowemu”, że nie chcąc poddawać się w swoim papiestwie, intensywnie się modli. - Muszę mieć świadomość, że gram w drużynie, w której kapitan ma ostatnie słowo. Modlę się, by lepiej zrozumieć słowa, które On chce mi powiedzieć, abym przekazał je ludziom - powiedział.