"Rz": Kto pana najbardziej rozczarował podczas igrzysk?
Piotr Nurowski:
Dwie dyscypliny i jeden człowiek. Pływanie - nie do wyobrażenia. Zgrupowania w Sierra Nevada, lody w wannie, czy tlen w wannie z lodami, sam już nie wiem jak ten wynalazek się nazywa, ale nie ma żadnego medalu. Drugie jest żeglarstwo. Gdy byłem w Qingdao chłopcy ze Stara wygrali pierwszy wyścig, medalowy, ale było już za późno. A ten jeden człowiek to Marcin Dołęga. Znakomity zawodnik, ale to nie usprawiedliwia samowolki: trener sobie, sportowiec sobie. Na własne życzenie wraca bez medalu. Jeśli ktoś by mnie zapytał o stuprocentowego faworyta - jeśli w ogóle można o nich mówić, Pekin pokazał że takich nie ma - to wymieniłbym nie Kołeckiego, Otylię czy czwórkę podwójną, ale właśnie Dołęgę. A on sobie chciał pobić rekord świata, 200 kilo w rwaniu.
Myśleliśmy, że ten jeden człowiek to Jerzy Sudoł.
Niektórzy działacze i trenerzy nie dostosowali się do postawy sportowców. To jest również mój dramat. Dlatego teraz chciałem powiedzieć wszystkim: przepraszam. Jest mi wstyd, że ktoś w wiosce olimpijskiej robi takie numery. Człowiek, który chce się nazywać działaczem, wychowawcą, Bóg wie jeszcze czym. Jak sobie PZLA nie da rady, to my się z ministrem włączymy i gwarantuję, że ta sprawa nie zostanie zamieciona pod dywan.