Jacek Saryusz-Wolski o dyplomacji UE

Zastaliśmy unijną dyplomację zdominowaną przez siedem nacji. Nie jest prosto przebić się, jest opór materii i naturalna inercja struktur biurokratycznych – mówi europoseł PO Jerzemu Haszczyńskiemu

Publikacja: 05.11.2010 00:01

Jacek Saryusz-Wolski o dyplomacji UE

Foto: Archiwum

[b]Rz: Walczył pan w Parlamencie Europejskim o punkty za pochodzenie dla kandydatów z Europy Środkowo-Wschodniej do unijnej dyplomacji. To się nie udało. Jesteśmy gorsi od starej Europy?[/b]

Udało się, choć nie w pełni. Po ostatecznym głosowaniu w PE (20 października) nikt już nie kwestionuje słuszności zasady równowagi geograficznej, czyli tego, co nazywamy parytetami narodowymi. Na skutek presji posłów z Europy Środkowo-Wschodniej, ale nie tylko, jest to zapisane w rezolucji legislacyjnej Parlamentu i decyzji Rady. Osiągnęliśmy to, że w 2013 roku nastąpi przegląd kadr i jeżeli wówczas ta równowaga nie będzie zadowalająca, to wprowadzi się mechanizmy korygujące. Będzie to polegało na szybkiej ścieżce kariery dla urzędników z krajów zbyt słabo reprezentowanych w dyplomacji, będą specjalne konkursy tylko dla takich kandydatów. Staraliśmy się wprowadzić ten mechanizm szybszej ścieżki już teraz, a nie w 2013 roku. Ale sprawy nie da się zamieść pod dywan, stała się elementem doktryny i deklaracji politycznych, w tym pani Ashton (dołączona do rozporządzenia na temat kadr Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych).

[b]Czy Polacy są gorszymi dyplomatami od kolegów z Europy Zachodniej?[/b]

Nie. Przede wszystkim jesteśmy nowi. Co nie znaczy, że – jak napisała jedna z gazet niemieckich – nowe kraje członkowskie walczyły o te, jak je pan nazwał, punkty za pochodzenie, by wprowadzić do europejskiej służby niewykwalifikowanych dyplomatów. Niestety, jeszcze pokutują takie stereotypy, czasem przywoływane ze złej woli i w obronie zajmowanych pozycji. W tej sprawie panuje podział Rumsfeldowski – na nową i starą Europę. Parytet definiujemy zgodnie z metodologią Komisji Europejskiej stosowany w rozporządzeniu nr 401/2004, to jest średnia z liczby ludności, liczby europosłów, liczby głosów w Radzie Europejskiej przyporządkowanych każdemu krajowi. Średnio nowe kraje członkowskie osiągają ten wskaźnik na poziomie 25 proc., czyli daleko do 100 proc., jak powinno być.

[b]A może my sami jesteśmy trochę winni, że jest tak mało dyplomatów z nowych państw członkowskich?[/b]

Nie. Zastaliśmy dyplomację zdominowaną właściwie przez siedem nacji: Brytyjczyków, Niemców, Francuzów, Włochów, Hiszpanów, Holendrów i Belgów. Na to wskazują liczby. Nie jest proste się przebić, jest opór materii i naturalna inercja struktur biurokratycznych, które się przed tym bronią.

[b]Może Polacy, Czesi, Węgrzy czy Estończycy są nieśmiali na salonach Europy Zachodniej?[/b]

Prawa statystyki, krzywa Gaussa mówią, że talenty we wszystkich społecznościach rozłożone są równo. W każdym kraju można znaleźć utalentowanych i kompetentnych ludzi, zwłaszcza u nas po blisko 20 latach transformacji. Rzeczywiście, ci z Zachodu są bardzo pewni siebie, uważają, że dyplomacja to są ich zastrzeżone tereny łowów, a nowe kraje członkowskie, zwłaszcza te mniejsze, są mało asertywne. To się zmienia, ale przed nami jeszcze długa droga. Powstaje naturalne oczekiwanie przywództwa. To szansa dla nas.

[b]Czy podczas dyskusji w PE o punktach za pochodzenie dla kandydatów z nowych w krajów był widoczny podział partyjny czy ten na starą i nową Europę?[/b]

Do pewnego momentu nie było podziału geograficznego, w czasie głosowania nad moimi poprawkami w Komisji Spraw Zagranicznych przeważył wzgląd merytoryczny. Podział nowi – starzy dokonał się w finale, w głosowaniu w Komisji Prawnej.

[b]Czy takie partie jak Zieloni, skrajna lewica, które mają zrozumienie dla słabszych, różnorakich mniejszości, nie wspierały biedaków ze Wschodu?[/b]

Zieloni wspierali nas do finału, a potem zmienili front.

[b]Nie mają zrozumienia dla słabszych?[/b]

Mają, ale do czasu, aż do nich zadzwoni ich własny rząd narodowy. W pierwszej fazie mieliśmy poparcie chadeków z mojej frakcji z wielu państw spoza naszego regionu – Niemców, Włochów, Luksemburczyków i wszystkich Skandynawów. W końcu też zadecydowały instrukcje ze stolic.

[wyimek]W sprawach, co do których panuje zgoda Unii, ambasador unijny jest dużo silniejszy i skuteczniejszy, niż ambasador choćby największego kraju członkowskiego[/wyimek]

[b]Na razie na 115 unijnych ambasadorów jest pięciu z nowych krajów członkowskich, w tym były premier Bułgarii i były szef dyplomacji Litwy, czyli duży kaliber. Czy musimy wystawić byłego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego albo eksszefa MSZ Adama Daniela Rotfelda, żeby uzyskać dobrą ambasadę unijną?[/b]

Sądzę, że kaliber proponowanych kandydatów waży. Do niedawna ambasadorem UE w Waszyngtonie był ekspremier Irlandii John Bruton. Im bardziej kompetentni w dyplomacji są kandydaci i im większy jest ich polityczny ciężar gatunkowy, tym większe szanse. Do tego dochodzi to, że o każde stanowisko stara się kilku, kilkunastu, nawet kilkudziesięciu spełniających te kryteria kandydatów. Kompetentnych i dobrych.

[b]Ale czy trzeba wystawić znacznie wyżej postawionego kandydata z Europy Środkowo-Wschodniej, żeby przebić tego z Zachodniej?[/b]

Przypadek obsady stanowiska Unii w Tbilisi na to by wskazywał (został nim Filip Dimitrow, były szef rządu Bułgarii). Tak nie musi być zawsze. Ale na ambasadorów w najbardziej apetycznym dla nas wschodnim obszarze postradzieckim rzeczywiście trzeba wystawiać bardzo dobrych kandydatów.

[b]Stara Europa nie chce nas, nowych, dopuścić do tego obszaru?[/b]

Nie ma dość zrozumienia dla naszych szczególnych predyspozycji, naszej wiedzy na temat tych krajów, a ma zrozumienie dla szczególnych predyspozycji Hiszpanów i Portugalczyków w Ameryce Łacińskiej. I Brytyjczyków, i Francuzów w ich dawnych strefach wpływów w Afryce i Azji.

[b]Czy w swojej walce czuł pan poparcie polskiego rządu? Mam wrażenie, że minister Sikorski mówił, że nas to jednak nie interesuje?[/b]

Podzieliliśmy się z ministrem Sikorskim rolami złego i dobrego policjanta. Ja byłem złym. Radosław Sikorski walczył w Radzie Europejskiej, gdzie nowe kraje członkowskie nie były w stanie przegłosować przywilejów. Ja i inni posłowie w PE zajęliśmy się nie konkretnymi stanowiskami, ale wprowadzeniem zasad systemowych z nowej Europy.

To była gra na dwóch fortepianach.

[b]Toczyła się też walka o stanowisko zastępcy sekretarza generalnego europejskiej służby dyplomatycznej dla Polaka. Ale czy walczyliśmy bardziej o Mikołaja Dowgielewicza czy Macieja Popowskiego, który ostatecznie dostał to stanowisko?[/b]

To nie jest pytanie do mnie, to były dwie kandydatury rządu. Natomiast ta gra na dwóch fortepianach, jednym w Parlamencie, a drugim w Radzie, zwiększała szanse naszego kandydata na szczycie służby. Hiszpan z Komisji Spraw Zagranicznych PE powiedział, że za tę walkę powinno się nam postawić pomnik, bo dzięki niej Polska zyskała w pierwszym rozdaniu stanowiska dla dwóch ambasadorów, w Jordanii i Korei Południowej, i wysokie stanowisko u boku pani Ashton.

[b]

Czy dyplomacja unijna jest warta walki? Co może ambasador unijny, czego nie może ambasador państwa członkowskiego Unii w Pekinie czy Ankarze?[/b]

Unijna polityka zagraniczna nie jest jednolita, lecz jest wspólna. To znaczy, że jest jej tyle, ile zgody między państwami członkowskimi.

W sprawach, co do których panuje zgoda Unii, ambasador unijny jest dużo silniejszy, a tym samym skuteczniejszy niż ambasador choćby największego kraju członkowskiego. Ale ważne są nie tylko ambasady, lecz centrala, która daje instrukcje. Nie doceniamy roli centrali. A dzięki niej, dzięki przemawianiu w imieniu całej Wspólnoty, w imieniu pani Ashton, ambasador unijny mówi dużo silniejszym głosem.

[b]Czyli gdy na przykład w Moskwie ambasador jakiegoś kraju powie jedno, a ambasador UE coś odwrotnego, to ważniejszy jest ten głos unijny?[/b]

Tak się nie powinno zdarzać. Dzisiaj jest tak, że w sprawach, w których nie ma zgody, Unia milczy. Tak też było za Javiera Solany Unia, nie mając wspólnego stanowiska w sprawie Iraku, milczała. Czasami to sprawiało mylne wrażenie czy było źle interpretowane. W sprawie Rosji też nie ma pełnej zgody. Jeżeli już jest wypracowana zgoda, to jest jedno zdanie. To samo mówi ambasador unijny i jego 27 kolegów z krajów członkowskich.

I wtedy to jest skuteczne.

[i]Jacek Saryusz-Wolski jest europosłem Platformy Obywatelskiej i szefem polskiej delegacji we frakcji Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim[/i]

[b]Rz: Walczył pan w Parlamencie Europejskim o punkty za pochodzenie dla kandydatów z Europy Środkowo-Wschodniej do unijnej dyplomacji. To się nie udało. Jesteśmy gorsi od starej Europy?[/b]

Udało się, choć nie w pełni. Po ostatecznym głosowaniu w PE (20 października) nikt już nie kwestionuje słuszności zasady równowagi geograficznej, czyli tego, co nazywamy parytetami narodowymi. Na skutek presji posłów z Europy Środkowo-Wschodniej, ale nie tylko, jest to zapisane w rezolucji legislacyjnej Parlamentu i decyzji Rady. Osiągnęliśmy to, że w 2013 roku nastąpi przegląd kadr i jeżeli wówczas ta równowaga nie będzie zadowalająca, to wprowadzi się mechanizmy korygujące. Będzie to polegało na szybkiej ścieżce kariery dla urzędników z krajów zbyt słabo reprezentowanych w dyplomacji, będą specjalne konkursy tylko dla takich kandydatów. Staraliśmy się wprowadzić ten mechanizm szybszej ścieżki już teraz, a nie w 2013 roku. Ale sprawy nie da się zamieść pod dywan, stała się elementem doktryny i deklaracji politycznych, w tym pani Ashton (dołączona do rozporządzenia na temat kadr Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych).

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!