Dlaczego nie mam myśleć Rymkiewiczem? – pytaniem odpowiedziała Dorota Masłowska na moje pytanie o to, czy się dziwiła, czytając w omówieniach swojej sztuki, że „mówi Rymkiewiczem". – Najpierw się dziwiłam – dodała. – Ale potem przestałam (...). Przecież żyję w tym kraju i on z całą swoją historią codziennie przetacza się przez mój mózg. Polska przetacza się przeze mnie i to, co piszę.
A jednak wszyscy się zdziwili, ja również, gdy w 2008 roku usłyszeli ze sceny w sztuce Doroty Masłowskiej „Między nami dobrze jest" kwestie o krwi płynącej pod warszawskimi chodnikami albo trupach w Wiśle. Przede wszystkim dlatego, że autorka „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną" wydawała się kompletnie niezainteresowana tego rodzaju tematyką. W swoich powieściach i sztukach skupiała się raczej na pokazywaniu naszej rzeczywistości od podszewki, zwłaszcza tam, gdzie widać jakieś absurdalne szwy. Tropiła groteskę w języku i w międzyludzkiej – w tym wypadku polsko-polskiej – komunikacji.
Oczywiście, jeśli się nad tym głębiej zastanowić, to „Między nami dobrze jest" to logiczna konsekwencja takiej drogi twórczej, bo tekst traktuje o dotykającym nas kryzysie wspólnoty. O tym, że trzy mieszkające pod jednym dachem pokolenia: babcia pamiętająca wojnę, jej urodzona w czasach komunizmu córka oraz wnuczka wychowana już w wolnej Polsce, mówią innymi językami. Co o tyle jest zrozumiałe, że w sztuce jest ona krajem zamieszkanym przez młode pokolenie Europejczyków, którzy „języka polskiego nauczyli się z płyt i kaset pozostawionych przez polską sprzątaczkę".
Dorota Masłowska pracując nad swoją sztuką nie czytała „Kinderszenen" Jarosława Marka Rymkiewicza. Po prostu napisała to, co czuła i myślała. Można zatem powiedzieć, że to przypadek, tyle że takie przypadki się nie zdarzają. Kilka miesięcy przed premierą „Między nami dobrze jest" Rymkiewicz wydaje swoją książkę, w której dowodzi, że Powstanie Warszawskie to najważniejsze wydarzenie w historii kraju. Że bez tej ofiary nie bylibyśmy dziś Polakami. I dlatego warto było ją ponieść. Ba, była ona wręcz konieczna. Gigant naszej literatury, autor piszący bodaj najpiękniejszą dziś polszczyzną, znany jest z kontrowersyjnych poglądów, które czasem prowadzą go nawet na salę sądową. Wtedy nie znalazł wielu sojuszników, nawet wśród ludzi bliskich sobie w sensie ideowym.
A jednak, nawet jeśli wizja Rymkiewicza jest przejaskrawiona, to okazała się bardzo przekonująca i to na jej gruncie doszło do twórczego spotkania zbliżającego się dziś do osiemdziesiątki poety z Milanówka z 30-letnią Dorotą Masłowską. Enfants terribles polskiej literatury, których metrykalnie dzieli pół wieku i zapewne nie sposób znaleźć innej kwestii, w której się zgadzają, mają w sprawie sierpniowego zrywu podobne zdanie. To było wydarzenie kształtujące polską tożsamość. W rozmowie z innym pisarzem Markiem Kochanem, którego esej „Powstanie Warszawy" publikujemy w dodatku i który przygotował antologię opowiadań „Mówi Warszawa", używaliśmy psychoanalitycznego określenia struktura głęboka. Dla wszystkich piszących o stolicy jest nią właśnie powstanie, ta krew płynąca pod chodnikami, jak mówi Dorota Masłowska. Ale przecież tak jest w przypadku każdego warszawiaka, także tych, jak ja czy autorka „Wojny polsko-ruskiej...", którzy urodzili się gdzie indziej.