Przez wiele lat prawica zmagała się z niekorzystnym trendem wyborczym. Dwa lata temu wreszcie go odwróciła. Skandale świadczące o narastającym cynizmie władzy, tuszowanie braku reform kupowaniem sobie czasu na koszt przyszłych pokoleń i porzucenie pierwotnego konserwatywno-liberalnego charakteru Platformy Obywatelskiej – wszystko to zaczęło skutkować odchodzeniem wyborców traktujących tę partię jako gwaranta stabilizacji politycznej i społecznej.
Kolejne wygrywane przedterminowe wybory wydawały się prowadzić prosto do samodzielnej większości Prawa i Sprawiedliwości w przyszłym Sejmie. Jednak niepowodzenie warszawskiego referendum, agresja Rosji na Ukrainę (w naturalny sposób zmniejszająca napięcie wewnętrznego sporu politycznego), wsparcie Unii Europejskiej dla polityki premiera Donalda Tuska (bo taki jest sens jego wyniesienia) i wreszcie populistyczna kampania premier Ewy Kopacz – wszystko to wyhamowało spadek poparcia dla PO, ale na szczęście nie odwróciło korzystnej dla PiS tendencji.
Czytaj także: Prawica oburzonych
Platforma po raz pierwszy nie zdołała wygrać wyborów europejskich. Lista PiS (z udziałem Prawicy Rzeczypospolitej) osiągnęła taką samą ilość mandatów jak lista PO. Dodatkowo listy Polski Razem i Solidarnej Polski osiągnęły łącznie ponad 7 proc. głosów, co ujawniło wielką rezerwę poparcia, które potencjalnie może pozyskać prawicowa opozycja. I gdy w następstwie eurowyborów doszło do koalicji między PiS a Polską Razem i Solidarną Polską – wybory samorządowe prawica jednoznacznie wygrała.
Wyniki te jednak ciągle jeszcze nie wystarczają do utworzenia rządu, co musi być celem każdej opozycji. Przed prawicą stoi więc zadanie uruchomienia na nowo trendu wzrostowego, by jednak przekroczyć próg.