Generał Arkadiusz Szkutnik, dowódca Wojskowego Zgrupowania Zadaniowego „Podlasie” używa do określenia tego, co się zdarzyło 1 stycznia w Mielniku sformułowania „czarny łabędź”. Taki ptak rzadko występuje w przyrodzie, dlatego w taki sposób określane są zjawiska, lub zdarzenia, które są trudne do przewidzenia, bo wydają się mało prawdopodobne. W ekonomii to kryzys, który pojawia się nagle, w sytuacji, gdy wydaje się, że firma jest w stanie prosperity i doskonałej kondycji finansowej.
Na granicy w Sylwestra, a potem miał odpoczywać
Tak stało się też w Mielniku po południu w Nowy Rok. W miejscowości tej zlokalizowane jest obozowisko wojskowe, w którym stacjonują żołnierze, którzy zabezpieczają granicę z Białorusią na Bugu w ramach operacji „Bezpieczne Podlasie”. Miejsce, gdzie stacjonuje wojsko znajduje się w trzech miejscach, oddzielonych publiczną drogą. W pobliżu jest placówki Straży Granicznej. Od kilku miesięcy w Mielniku stacjonują żołnierze 18 Dywizji Zmechanizowanej.
1 stycznia około godz. 8 szeregowy Daniel H. (24 lata, pochodzi z Podkarpacia, służy w 21 Brygadzie Strzelców Podhalańskich) zszedł ze służby na granicy, którą pełnił przy słupku nr 231. Miał dwanaście godzin na odpoczynek, mógł na przykład odespać nocną służbę w Sylwestra. Kolejną wartę na granicy miał zacząć 2 stycznia o godz. 8 i zakończyć o godz. 20.
Jednak tego dnia około godziny 15 H. w mundurze i z karabinem Grot oraz czterema magazynkami wyszedł z terenu obozowiska. Dlaczego wartownikowi nie zapaliła się wtedy „czerwona lampka”? Obowiązuje bowiem tam zasada, że w żołnierze w czasie wolnym mogą opuścić miejsca zakwaterowania w ubraniach cywilnych i bez broni.
- Wartownik nie miał podstaw do reakcji, gdyż zgodnie z topografią obozowiska w Mielniku żołnierz przemieszczał się z jednej lokalizacji do drugiej, co było normalnym zachowaniem stacjonujących tam - tłumaczy nam ppłk. Kamil Dołęzka rzecznik Zgrupowania.