Koronawirus z pewnością pojawi się w naszym kraju, ale Polska jest na to przygotowana – powtarza od kilku dni rząd. I zapewnia, że nadzoruje osoby wracające z miejsc, w których odkryto przypadki choroby. – Jest obecnie przygotowanych 79 oddziałów zakaźnych dla potencjalnie chorych. Uruchamiamy także dodatkowe laboratoria sprawdzające rodzaj infekcji – mówił podczas konferencji prasowej minister zdrowia Łukasz Szumowski.
– Na wszystkich lotniskach uruchomiono procedury kontrolne – zapewnia szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk. Pasażerowie mają mierzoną temperaturę przez zespół medyczny ubrany w skafandry i maski. Jeśli ktoś ma podwyższoną temperaturę, trafia pod opiekę służb sanitarnych.
– Jeszcze w samolocie ratownicy medyczni badają pasażerom temperaturę. Osoby, które będą miały podwyższoną, zostaną odseparowane. Trafią do izolatora i pod opiekę lekarzy – mówi Cezary Orzech, rzecznik katowickiego lotniska. Dodaje, że we wtorek o godz. 16.32 z Bergamo przyleciało 180 osób. Wszyscy przeszli test.
Jeśli jednak podróżny nie ma (lub na razie nie ma) żadnych objawów, a obawia się, że miał kontakt z osobą chorą, musi sobie radzić na własną rękę.
„Rzeczpospolita" sprawdziła, jak to wygląda w praktyce. W jednej z gdańskich przychodni usłyszeliśmy, że taka osoba ma się obserwować. – Gdyby pojawiły się objawy jakiejś infekcji, wtedy należy zgłosić się do lekarza – poradzono nam. W przychodni na warszawskim Żoliborzu usłyszeliśmy, że osoba, która wróciła z północnych Włoch, powinna się skontaktować ze szpitalem zakaźnym przy ul. Wolskiej. Zadzwoniliśmy tam. – Czy ma pani jakieś objawy? – zapytano na izbie przyjęć. – Nie – odpowiedziałam. – To należy się obserwować, a gdyby się pojawiły, to proszę zgłosić się do lekarza pierwszego kontaktu.