Korespondencja z Berlina
„Londyn jest wszędzie" – skandowało kilkuset młodych ludzi w maskach na twarzach w nocy z soboty na niedzielę w Hamburgu, tocząc regularny bój z policją. Tak dzieje się w tym mieście co roku na zakończenie zgromadzenia lewaków i wszelkiej maści anarchistów. Tym razem zaatakowali kamieniami witrynę jednego z banków i podłożyli ogień. Takie sceny należą do tradycji corocznego festynu w hamburskiej dzielnicy Schanzenviertel, podobnie jak potężne demonstracje pierwszomajowe w dzielnicy Berlina Kreuzberg, z płonącymi samochodami i demolowanymi sklepami.
Podczas gdy w Hamburgu tysiące policjantów walczyły z napastnikami, w Berlinie patrole policji usiłowały wytropić podpalaczy samochodów. Na próżno. Spłonęły kolejne pojazdy. W ubiegłym tygodniu ponad 70. Ostatnim był maserati zaparkowany w centrum zamożnego Charlottenburga. W stolicy Niemiec każdej nocy słychać sygnały wozów straży pożarnej. Podobnie w Hamburgu. Żadna z licznych grup lewackich nie przyznaje się do zorganizowania tej akcji.
Politycy i socjolodzy nie doszukują się bezpośredniego związku ostatniej fali ulicznego terroru w Hamburgu i Berlinie z wydarzeniami w Londynie. – W Niemczech nie ma dwuklasowego społeczeństwa, brak podstaw do wybuchu fali protestów – głoszą. Przypominają, że akty ulicznego terroryzmu są niejako nieodłącznym elementem lokalnego folkloru. Ingeborg Legge, kryminolog z Hamburga, uważa, że sprawców należy szukać wśród młodocianych członków gangów ulicznych. Ale jak zakwalifikować 43 -letniego Detlefa M., bezrobotnego z Berlina, który za pomocą zapalniczki usiłował podpalić bmw? Jest jednym z nielicznych ujętych przez policję podpalaczy. – Sądzimy, że połowa tego rodzaju aktów jest motywowana politycznie, reszta to dzieło piromanów i naśladowców – tłumaczy szefowa berlińskiej policji Margarete Koppers.
Nie brak opinii, że fala wandalizmu doprowadzi do wyzwolenia „przemocy rewolucyjnej" i przeniesie się na inne obszary życia społecznego. Tak było w latach 60., gdy założyciele Frakcji Armii Czerwonej (RAF) rozpoczynali walkę z kapitalizmem protestem „przeciw rzeczom", podpalając dom towarowy we Frankfurcie nad Menem.