Po fali krytyki, która spadła na władze Ukrainy po skazaniu Julii Tymoszenko, a także po odwołaniu wczorajszej wizyty prezydenta w Brukseli, Wiktor Janukowycz postanowił się bronić. – Mam wrażenie, że jesteśmy ubogimi krewnymi, którzy proszą, by ich wpuszczono do Unii. Nie chcę tego. Powinniśmy otrzymać taką umowę stowarzyszeniową, jaka będzie nam potrzebna – mówił prezydent w wywiadzie dla telewizji publicznej.
Stwierdził, że „obecna propozycja UE może negatywnie wpłynąć na proces integracji, ponieważ nie zawiera perspektywy członkostwa”. Uzasadniał, iż „umowa nie motywuje do działania, a przecież jest ona podpisywana tylko raz”.
Wczoraj Janukowycz zamiast w Brukseli złożył wizytę na Kubie. Ukraiński tygodnik „Dzerkało Tyżnia” ujawnił, że w Brukseli oczekują go w połowie listopada. Doniesień tych nie potwierdziły jednak ani MSZ w Kijowie, ani administracja Janukowycza. Tygodnik powoływał się na źródła unijne. Wcześniej pisał, że władze Ukrainy chciałyby, aby umowa stowarzyszeniowa była ważna dziesięć lat. Tyle, ile obowiązywała umowa o partnerstwie i współpracy Ukrainy z UE podpisana w czerwcu 1994 r.
– Oświadczenie Janukowycza pod adresem UE świadczy o tym, że chce uprzedzić fakty. Próbuje się wytłumaczyć przed rodakami z ewentualnego zerwania rozmów w sprawie umowy stowarzyszeniowej i umowy o utworzeniu strefy wolnego handlu – mówi „Rz” Wadym Karasiow, szef Instytutu Strategii Globalnych w Kijowie.
Pytany, kiedy Tymoszenko może wyjść na wolność, odpowiada: – Wtedy, gdy Janukowyczowi jej uwięzienie przestanie się opłacać. Tymoszenko może zostać zwolniona, gdy nastąpią masowe społeczne protesty. Albo zwolni ją sam prezydent w ramach porozumienia z UE.