Gdyby hiszpański król nie złamał nogi podczas polowania na słonie w Botswanie, jego poddani nie dowiedzieliby się, co porabiał ich monarcha w czasie, gdy kraj przeżywał jeden z najtrudniejszych tygodni od początku kryzysu. Monarchę trzeba było jednak pospiesznie ewakuować w piątek do Hiszpanii, gdzie przeszedł operację. Sprawa wyszła na jaw, a pod adresem Juana Carlosa sypią się od tego momentu same ostre słowa. Nie brak nawet sugestii, że powinien abdykować.
Lider będących obecnie w opozycji socjalistów Alfredo Perez Rubalcaba oświadczył wprawdzie, że nie komentuje prywatnego życia króla bez względu na to, „czy mu się ono podoba, czy też nie", ale zaraz dodał, że „doskonale rozumie tych, którzy krytykują podróż" Juana Carlosa. Zapewnił, że nie będzie miał najmniejszych oporów przed powiedzeniem monarsze, co o tym wszystkim myśli w rozmowie w cztery oczy. Król – podkreślił lider socjalistów – potrafi słuchać i przyznać się do błędu.
Jego partyjni koledzy są mniej powściągliwi. Oskarżają monarchę o beztroskę, nieodpowiedzialność, nieetyczne postępowanie i wzywają do wypełniania obowiązków głowy państwa albo abdykacji, jeśli chce kontynuować swój wystawny i anachroniczny styl życia w chwili, gdy kraj idzie na dno, a połowa młodych Hiszpanów nie ma pracy.
Ponieważ pałac królewski zapewnił, że rząd i premier doskonale wiedzieli, dokąd i po co udaje się król, posypały się słowa krytyki również pod adresem Mariana Rajoya, który – zdaniem lewicowych mediów – powinien odwieść szefa państwa od tego niestosownego pomysłu. Urzędnicy z kancelarii premiera bronili Rajoya, twierdząc, że został jedynie poinformowany, że króla nie będzie w kraju podczas weekendu.
Postkomunistyczna Zjednoczona Lewica pyta rząd, kto zapłacił za królewskie safari. Zdaniem przywódcy tej partii Caya Lary rodzina królewska naraża jedynie na szwank wizerunek Hiszpanii, należy więc rozpisać referendum w sprawie sensu utrzymywania monarchii. Media przypominają, że zięciowi króla grozi proces za korupcję i handel wpływami.