Wśród prawie 2000 Polaków pracujących dziś w Unii i Parlamencie Europejskim najwięcej, bo 1052 osoby, to urzędnicy Komisji Europejskiej. Do obsadzenia czeka tu na Polaków jeszcze 300 stanowisk. Jednym z najwyżej stojących w hierarchii polskich urzędników w Brukseli jest Ewa Synowiec, 46-letnia dyrektor w Dyrekcji Generalnej ds. Handlu. Na tym stanowisku zarabia się miesięcznie ok. 10 tys. euro netto i ma zapewniony rozwój zawodowy do emerytury.

Zanim w 2004 r. Ewa Synowiec stanęła do unijnego konkursu, była przez sześć lat dyrektorem w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej, a także zastępcą stałego przedstawiciela Polski w Brukseli. Wspomina, że cała licząca pięć etapów procedura konkursowa trwała ponad półtora roku. Część pisemną zdawała po angielsku, a ustną po francusku. W pisemnej był obszerny sprawdzian umiejętności menedżerskich. – To były testy z wiedzy o procedurach unijnych, gry symulacyjne, abstrakcyjne, podobne do tych, które wypełnia się w Mensie. Kolejnym etapem jest duży panel, w którym trzeba się wykazać np. umiejętnością prowadzenia negocjacji. Pytania padają różne, np. jaką ma się słabość. By zręcznie wybrnąć, trzeba być przygotowanym aktorsko i taktycznie. Ja opowiedziałam komisji, że nie lubię przyjęć na stojąco, z koreczkami i płytkimi rozmowami. I to się spodobało – wspomina Ewa Synowiec, która pokonała w rywalizacji 190 konkurentów. Potem przeszła dziewięciomiesięczny okres próbny. – Dla mnie Polska weszła do Unii o 10 lat za późno. Wtedy zaczynałabym w optymalnym tu wieku 40+ z szansą na wysokie stanowisko. Teraz jestem menedżerem średniego szczebla – mówi Andrzej Rudka, 54-letni szef wydziału w Dyrekcji Generalnej ds. Przedsiębiorczości i Przemysłu. Wcześniej był m.in. dyrektorem w PKPP Lewiatan odpowiedzialnym za sprawy Unii i trzy lata pracował w przedstawicielstwie Polski w Brukseli.

Większość polskich urzędników w Unii to pokolenie trzydziestolatków. Świetnie wykształceni, biegle posługujący się kilkoma językami, chcieli się sprawdzić w wyścigu o unijne stanowisko. Na razie są na średnim szczeblu w urzędniczej hierarchii UE i zarabiają miesięcznie 4000 – 7000 euro netto. Piotr Madziar, doradca finansowy w Dyrekcji Generalnej ds. Rynku Wewnętrznego i Usług, ukończył Politechnikę Warszawską, studia podyplomowe w Krajowej Szkole Administracji Publicznej, rachunkowość w Association of Chartered Certified Accountants i finanse w Wisconsin. Ma też certyfikat audytora wewnętrznego.– Dla ludzi z moimi kwalifikacjami brak w Polsce perspektyw. Nie ma stabilności w rozwoju zawodowym w sektorze publicznym, a taka stabilność jest w instytucjach europejskich. W Polsce są niskie zarobki, w Brukseli stosunkowo wysokie. Nie bez znaczenia była chęć zapewnienia wysokiej jakości wykształcenia mojemu 11--letniemu synowi – wylicza Madziar.Andrzej Urbaniak, konsultant do spraw komunikacji i PR w Dyrekcji Generalnej ds. Edukacji i Kultury, ukończył Akademię Ekonomiczną w Krakowie i podyplomowe studia zarządzania przedsiębiorstwem w Unii Europejskiej w warszawskiej SGH. Przed przyjazdem do Brukseli pracował w biurze maklerskim BPH SA w Krakowie i Warszawie.

– Miałem dobrą pracę i nie musiałem z Polski wyjeżdżać za chlebem... Powodem była ciekawość świata i chęć udowodnienia sobie, że praca w środowisku międzynarodowym jest dla każdego – wyjaśnia Urbaniak.Monika Migo, doradca w gabinecie przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, oprócz ukończonej psychologii oraz zarządzania i biznesu na UJ ma dyplom z prawa unijnego na uniwersytecie w Brukseli. Była też stypendystką Uniwersytetu Louisa Pasteura w Strasburgu i stażystką MSZ w Japonii. Biegle zna francuski, angielski i hiszpański, dobrze rosyjski. – Moja motywacja? Bardzo dobre zarobki, świetne warunki pracy, miła atmosfera i ciekawa praca oraz pewność kariery – twierdzi.

– Na początku miałam ściśnięty żołądek. Tu stale pracuje się w obcym języku, wchodzi w nowe środowisko. Ci ludzie znają się od dawna i na zebraniach porozumiewają skrótami, których ja nie łapałam. Wszędzie obowiązywały też dość drętwe tzw. lunchy wstępne – wspomina Ewa Synowiec.Postanowiła tchnąć w unijną rutynę trochę polskiej fantazji. Na własny koszt zaczęła urządzać śniadania wielkanocne. Przed Bożym Narodzeniem organizuje spotkania wigilijne. Tegoroczne zrobiła w ubiegłym tygodniu. Był bogaty bufet, śpiewanie kolęd, Mikołaj, potem tańce. –Jeden z moich pracowników powiedział mi, że jak 15 lat pracuje w Komisji Europejskiej, nie pamięta, aby spędził u swojego dyrektora w gabinecie więcej niż pół godziny. A tymczasem tutaj uczestniczy w przyjęciu – opowiada Ewa Synowiec.