– To nasz ojciec! Ostrożnie! – mówią Abdullah i Hilal, odsuwając z szacunkiem gazety na tylnym siedzeniu auta. Na pierwszych stronach sułtan Omanu Kabus ibn Said. Stoimy przed szkołą niedaleko jego pałacu, jedną z trzech, które istniały w Omanie w 1970 roku. W państwie o powierzchni zbliżonej do Polski.
[srodtytul]Sułtan pomoże[/srodtytul]
Gdy w lipcu 1970 roku obecny sułtan (który dziś kończy 70 lat) bezkrwawo odsunął od władzy ojca, w kraju były dwa szpitale zatrudniające około 100 osób, w tym zaledwie kilkanaście z wykształceniem medycznym. Trzy szkoły. 10 kilometrów dróg asfaltowych. Sułtanat Omanu i Maskatu należał do najbardziej odciętych od świata krajów. Zakazane było nawet korzystanie z radia, a po zmierzchu masywne bramy stolicy zamykano na klucz.
W ciągu pierwszych pięciu miesięcy panowania nowego sułtana powstało 16 szkół podstawowych dla prawie 10 tysięcy uczniów i uczennic. Dochody z ropy przeznaczono na budowę nowoczesnej infrastruktury. Edukacja i opieka zdrowotna są dziś powszechnie dostępne, nieodpłatne i uważane za najlepsze w regionie. Monarcha na przełomie roku podróżuje po kraju, starając się odwiedzić co siedem – osiem lat każde miejsce, by wysłuchać próśb poddanych. Ci zjeżdżają z najbardziej odległych zakątków i proszą o to, czego potrzebują. Przywożą kozy w darze. Do niedawna się zdarzało, że gdy mieszkańcy wioski składali petycję o doprowadzenie elektryczności, jeszcze podczas wizyty sułtana przywożono słupy i kable. Teraz prośby są inne, ale spełniane równie szybko.
Nie dziwią więc marsze wdzięczności dla sułtana Kabusa. Ponad 6 tysięcy osób przeszło w wielobarwnym pochodzie w związku z obchodzoną w tym roku 40. rocznicą Renesansu, czyli przejęcia władzy przez sułtana i rozpoczęcia transformacji. Imprezy są starannie przygotowywane, ale entuzjazm uczestników – prawdziwy. Podobny do tego, który widzę, gdy Abdullah i Hilal zatrzymują się przy niewielkim meczecie – bo sułtan modli się tu co rano. Trzeba zatrzymać się na chwilę. Uchylić masywne drzwi i zajrzeć do środka.