Wtorkowe głosowanie było praktycznie formalnością, bo Ban Ki Mun już w zeszłym tygodniu zyskał oficjalnie poparcie Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Koreańczyk był jedynym kandydatem na stanowisko uznawane za jedno z najtrudniejszych na świecie i zyskał poparcie wszystkich regionów świata. Krytycy zarzucają mu jednak brak charyzmy oraz bierność w sprawie łamania praw człowieka w Rosji i w Chinach. Aktywiści z całego świata wypominają mu między innymi, że podczas spotkania z przywódcą Chin Hu Jintao nawet nie poruszył tematu więzionego w tym kraju laureata Pokojowej Nagrody Nobla Liu Xiaobo.
Liderzy zachodnich mocarstw chwalą jednak byłego szefa południowokoreańskiej dyplomacji za stanowcze poparcie dla prodemokratycznych przemian na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, a także za starania o przyjęcie rezolucji w sprawie militarnej interwencji w Libii. – Pod jego przywództwem ONZ odgrywa kluczową rolę, odpowiadając na kryzysy i wyzwania na całym świecie – mówił rzecznik prezydenta Obamy Jay Carney, podkreślając, że ONZ „jest niedoskonałą, ale niezastąpioną instytucją".
Koreańczyk nie posługuje się co prawda perfekcyjnym angielskim, ale uchodzi za gorącego sojusznika Waszyngtonu, co – jak zauważa Reuters – nie podoba się lewicowym rządom w Ameryce Łacińskiej i w niektórych krajach rozwijających się.
Eksperci zwracają zaś uwagę na to, że ONZ nie gra już tak ważnej roli jak w XX wieku i wymaga gruntownych reform.