Korespondencja z Moskwy
W zeszłym tygodniu Władimir Putin odwiedził szpital w Smoleńsku, gdzie dał się zbadać przed kamerami telewizji. W poprzednim tygodniu wraz z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem nurkował w Wołdze i fotografował ryby. A jeszcze tydzień wcześniej samotnie zanurkował w Morzu Azowskim, by po chwili wynurzyć się z dwiema starożytnymi amforami, które – jak ironizował portal News.ru – „czekały na niego na dwumetrowej głębokości od VI wieku naszej ery".
Dodajmy, że amfory w ciągu 1,5 tys. lat nie zdążyły zarosnąć wodorostami ani skorupiakami. Były czyściutkie. Podobnie jak smoleńska ulica, przy której znajduje się odwiedzona przez premiera klinika. Asfalt – jak utrzymują miejscowi mieszkańcy – przed przyjazdem Putina umyto szamponem do włosów.
W czasie samego pobytu szefa rządu w szpitalu również nie zostawiono niczego przypadkowi. Personel medyczny dostał szczegółowe instrukcje, co mówić, jeśli Władimir Władimirowicz o coś zapyta. Gdyby na przykład spytał kogoś, ile zarabia, to lekarz miał mówić, że 15 tys. rubli, pielęgniarka – że 10 tys., a salowa – że 6 tys. (Jeden rubel to ok. 10 groszy). Tylko że są to kwoty z wliczoną maksymalną liczbą dodatkowych dyżurów i wszelkimi możliwymi dodatkami za szkodliwe warunki pracy; realnie w tym szpitalu lekarze zarabiają 10 tys., pielęgniarki 6 tys., a salowe 4 tys. rubli.
W trakcie rozmowy z ordynatorem Jewgienijem Kamaninem Putin nagle przypomniał sobie, że na siłowni przetrenował ramię, i spytał, czy lekarze mogliby mu pomóc.