- Tam jest strasznie: błoto po kolana, nie ma pryszniców i toalet, żołnierze śpią w nieogrzewanych namiotach. Do tego jeszcze talibowie walą do nich jak do kaczek – opowiadają. W pewnym momencie do naszej grupki podchodzi żołnierz: - Ciekawe, a wy tam byliście – pyta kolegów. - No nie, ale słyszeliśmy – mówią chórem. - A ja z stamtąd właśnie wracam i powiem wam, że mówicie głupoty. W ostatnim czasie bardzo się tam poprawiło – stwierdza.
Ariana to mała baza między Ghazni a Warriorem. Polski kontyngent przejął ją dwa miesiące temu, po tym, jak oddał Amerykanom kontrolę nad leżącą kilka kilometrów dalej bazą Qarabagh.
- Rzeczywiście na początku nie było łatwo. Problemów było sporo – opowiada gen. Piotr Błazeusz, dowódca Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. - Wszystko trzeba było budować i wyposażać praktycznie od początku.
Z generałem polecieliśmy do Ariany, by na własne oczy przekonać się jak tam jest naprawdę. Lot z Ghazni śmigłowcem Mi-17 trwał około pół godziny. Przelecieliśmy nad kilkoma przełęczami górskimi i dolinami. W tym czasie dwaj strzelcy z PK bacznie obserwowali okolice.
Na helipadzie (lądowisko dla śmigłowców) w Arianie czekał na nas dowódca bazy mjr Rafał Lis – w Polsce służy w 25. Brygadzie Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim. Major zabrał nas na obchód bazy. Najpierw minęliśmy część Amerykańską. Też jest jeszcze niedokończona. Korpus inżynieryjny US Army z młotkami, piłami i innymi urządzeniami do budowy zbijał pracowicie campy, do których niedługo przeprowadzą się żołnierze z jednostek bojowych.