85 lat temu, 15 lipca 1927 roku, w wieku 59 lat zmarła Constance Markiewicz, irlandzka działaczka niepodległościowa i społeczna. Przypominamy poświęcony jej fragment felietonu Macieja Rybińskiego z 2002 roku, z archiwum "Rzeczpospolitej"
A było tak. Dunin Markiewicz, poirytowany i znużony nastrojami patriotyczno-powstańczymi w Polsce pod zaborami, wyjechał studiować do Paryża. Tam, na balu Akademii, pojawił się w skórze, z piórami na głowie, w charakterze jaskiniowca. Dzikusem zachwyciła się młoda, angielska lady z hrabiowskiego rodu Gore Booth. Młodzi pobrali się i osiedli w brytyjskiej wówczas Irlandii. W długie, zimowe wieczory Markiewicz opowiadał Konstancji historię Polski, powstań i wszystkich walk.
Te opowieści podziałały na angielską arystokratkę tak, że zaangażowała się w narodowy ruch wyzwoleńczy Irlandczyków i została jedną ze współzałożycielek partii Sinn Fein. Kiedy Dunin-Markiewicz zajrzał pod małżeńskie łóżko i znalazł tam skrzynie z dynamitem, porzucił żonę i wrócił do Polski. - Nie po to wyjechałem - opowiadał rodzinie - żeby spać na bombie.
Porzucona Konstancja zorganizowała powstanie wielkanocne roku 1916. Schwytana, została skazana na śmierć. Markiewicz odwiedzał ją wtedy w więzieniu. Ułaskawiona, wyszła na wolność i została w 1918 roku pierwszą kobietą wybraną do Izby Gmin. Odmówiła przyjęcia mandatu. W latach 1919 - 1922 była ministrem pracy w powstańczym rządzie Irlandii. Zmarła w roku 1927 na gruźlicę, której nabawiła się w więzieniu.
W Dublinie stoi dziś pomnik lady Constance Markiewicz, bez której nie byłoby wolnej Irlandii. A bez polskiego malarza i jego patriotycznych opowieści nie byłoby lady Markiewicz.