Podległe tajemniczemu wojskowemu jednostki zaatakowały w niedzielę gmach parlamentu w Trypolisie i przegnały stamtąd posłów. Poprzez współpracowników tajemniczy wojskowy ogłosił, że zawiesza działalność obecnego parlamentu (w którym zasiada 200 posłów), a jego prace powierza zgromadzeniu, które ma przygotować konstytucję (60 członków). Rząd, który od marca miał już trzech szefów, stwierdził, że nadal rządzi, a dowódca armii wezwał na pomoc islamskie milicje.
Dwa dni wcześniej w Bengazi, największym mieście na wschodzie, jego oddziały zaatakowały milicje islamskie, w wyniku czego zginęło 70 osób. Bo to islamiści – posłowie oraz członkowie milicji i bojówek, które panują nad niektórymi regionami, miastami czy dzielnicami – są oficjalnym celem tajemniczego wojskowego. Jego ludzie mówią o konieczności walki z ekstremistami, którzy trzymają ten bogaty w złoża ropy i gazu kraj w szachu.
– Nikt nie wie, czego on naprawdę chce. W każdym razie przyszłość pogrążonej w chaosie Libii już wcześniej wydawała się ciemna, teraz jest jeszcze ciemniejsza – mówi „Rz" Richard Dalton, były ambasador Wielkiej Brytanii w Trypolisie.
Od obalenia w 2011 roku dyktatora Muammara Kaddafiego na libijskiej scenie politycznej dominowały dwie siły: islamiści skupieni wokół miejscowego Bractwa Muzułmańskiego (jak podkreśla Dalton – działającego metodami pokojowymi) oraz liberałowie związani z Sojuszem Sił Narodowych. Obie na tyle słabe, że nie udało się do tej pory powołać stabilnego rządu, utworzyć mocnej władzy centralnej i przywrócić eksportu ropy (terminale są zablokowane).
– A teraz pojawiła się trzecia siła. Nie wiadomo, z jakimi poglądami. To wygląda jak bunt niezadowolonych. W nowej hierarchii, która powstaje po obaleniu Kaddafiego, niewielkie grupy i plemiona poczuły się zagrożone i zmarginalizowane. I on chce je reprezentować – tłumaczy „Rz" dyplomata z sąsiedniej Tunezji, były szef tunezyjskiej dyplomacji Ahmed Abderrauf Unajes.