Już w latach 60. Sopot nazywany był „Riwierą PRL-u” i wakacyjnym marzeniem. Jak popularnym kurortem był świadczy, że w 1951 roku na Festiwal Sztuk Plastycznych przybyło do niego aż 150 tys. gości. W liczącym blisko 48 tysięcy mieszkańców mieście były dwa duże, na tamte czasy komfortowe kina: „Bałtyk” i „Polonia”. Także przy Monciaku, na pięterku obok „Polonii”, miał siedzibę Teatr Wybrzeże. Prawie naprzeciw niego ulokował się elitarny w tamtym czasie klub SPATIF-u z drzwiami ze słynną klamką w kształcie łapy ciecia.
Zjeżdżali tu kuracjusze z całej Europy, a wśród nich miłośnicy hazardu, artyści i niebieskie ptaki. Janusz Morgenstern nakręcił tu „Do widzenia, do jutra”, którego młodzi bohaterowie, kreowani przez Teresę Tuszyńską i Zbigniewa Cybulskiego przeżywają młodzieńcze uczucia. „Dwóch ludzi z szafą” zrealizował tu Roman Polański, a „Kobielę na plaży” utrwalił w krótkometrażowym filmie Andrzej Kondratiuk.
Do najsłynniejszych bywalców sopockiego Domu Pracy Twórczej – ZAIKS i Grand Hotelu należeli Agnieszka Osiecka, Filip Bajon, Jerzy Axer i wielu innych. Nocne życie toczyło się swoim rytmem w lokalach i dyskotekach. Atrakcją był klub Non Stop, działający od 1961 roku z inicjatywy Franciszka Walickiego. Występowali w nim Niebiesko - Czarni, Czesław Niemen, Katarzyna Sobczyk, Karin Stanek. Wieczór w Non Stopie był obowiązkowym punktem programu letniego pobytu w Sopocie.
W lipcu 1970 roku w Sali Turystycznej Hotelu Grand uruchomiona została pierwsza w Polsce dyskoteka – „Musicorama”, którą prowadził Franciszek Walicki, Marek Gaszyński i Witold Pograniczny. A już sam Grand był od dawna legendą: zatrzymywali się w nim m.in. Kalina Jędrusik, Andrzej Wajda, Stanisław Dygat, Stefan Kisielewski. Latem na podjeździe łowcy fotografów czatowali na mieszkających tu piosenkarzy występujących na słynnym Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Operze Leśnej. Gospodarzami 10. edycji Sopot Festival 1970 byli m.in. Irena Dziedzic i Lucjan Kydryński, a wygrał ją Kanadyjczyk Robert Charlebois piosenką „Ordinaire”.
Autopromocja
TURYSTYKA.RP.PL
Poszerzaj swoje horyzonty. Sprawdź najlepsze źródło branżowej wiedzy
CZYTAJ WIĘCEJ
Jedną z głównych atrakcji miasta były od zawsze spacery po Monte Cassino. Tam można było spotkać Parasolnika (jego pomnik znajduje się niedaleko McDonald’a), który słynął z ekstrawaganckich ubiorów - nosił sukienki, dziwaczne buty i nieodłączny parasol.
Na Monciaku mieścił się nieistniejący już dziś „Złoty Ul” - znakomity punkt obserwacyjny – z widokiem na dworzec kolejowy. Zasiadając przy jednym z kawiarnianych stolików obserwować można było przybywających do kurortu pociągiem, bo tędy wiodła droga ze stacji kolejowej. Stanisław Załuski wspominał na łamach „Bezpłatnej Gazety Pomorskiej”: „Złoty Ul był wypełniony od rana do godziny 22, a w sezonie chyba nawet dłużej. Kawiarnia ta nie reprezentowała niczego nadzwyczajnego. Smak kawy i ciastek nie wykraczał poza przeciętność, kelnerki były chmurne i wyniosłe jak w całej ówczesnej gastronomii, dym z papierosów, przy marnej wentylacji, łzawił oczy. Ale w atmosferze lokalu było coś, co sprawiało, że właśnie tutaj najchętniej spotykali się Sopocianie. Widziało się starszych panów pogrążonych w lekturze gazet rozpiętych na drewnianych sztalugach, choćby był to tylko
„Dziennik Bałtycki” czy nawet „Trybuna Ludu”. Na „małą czarną” wpadali profesorzy wyższych uczelni, adwokaci, lekarze, kapitanowie żeglugi wielkiej, przedstawiciele tzw. „prywatnej inicjatywy”. Na ploteczki i przegląd najnowszej mody schodziły się „słomiane wdowy”, czyli nie pracujące żony marynarzy odbywających rejsy po dalekich oceanach. Ubrane w ciuchy nabyte przez mężów na bazarach Singapuru, Aleksandrii, czy Buenos Aires, prezentowały swoje kreacje przed przyjaciółkami oraz tymi przedstawicielkami płci pięknej, które nie mając partnerów podróżujących poza „żelazną kurtynę” musiały zadawalać się spódnicami i bluzkami z rodzimego „Galluxu”. W równych odstępach czasu przy fortepianie zasiadał muzyk w czarnym garniturze, czy może nawet we fraku; podczas koncertu cichły rozmowy, po skończonym recitalu artysta nagradzany był oklaskami, wstawał z ręką opartą na politurze instrumentu, kłaniał się głęboko, odchodził na zaplecze”.