Tomasz Broda, artysta znany z tego, że zawsze wszystko chce zrobić sobie sam, spreparował wystawę złożoną z kolekcjonerskiego creme de la creme. Taki żarcik.
W tej zabawnej kolekcji prezentowanej w Muzeum Współczesnym Wrocław, pojawią się najznakomitsi artyści, tyle tylko że w interpretacji Brody pisownia ich wielkich nazwisk poddana zostanie fonetycznemu spauperyzowaniu. To dlatego, że na własnego Rubęsa, Vangoga, Rębranta, Łorhola zasługuje każdy z nas. Do tego namiastki słynnych dzieł sztuki pojawią się w nieosiągalnej nigdzie, na żadnej światowej wystawie, kondensacji.
Wrocławskie muzeum, mając doborową ekspozycję, zaoszczędzi na kosztownym transporcie wymagającym radykalnych środków ostrożności oraz na wzmożonej ochronie. Bo „łorcholowska" Merlin Monroe, wykonana z obierków z kilku cytryn i dziecięcych rajtuzków lub Frida z zielonego obuwia typu „crocsy" nie będa wymagały całego oddziału strażników.
- Sławomir Mrożek napisał, że w Polsce każdy kogoś udaje. Najlepiej wykorzystać tę polską skłonność bez robienia z niej wstydliwego nawyku. Odbicie od oryginału pomoże znaleźć nową jakość - stwierdza artysta.
Takie są dzieła Tomasza Brody. Potrafi on zastosować absurdalny budulec do tworzenia swojego sympatycznego i zabawnego świata. Pomysłowość twórcy znamy od lat. Jest autorem telewizyjnych małych form pod tytułem „Zrób sobie gębę" w których zachęcał do metamorfoz w znane postaci ze sceny politycznej lub z show biznesu. Występował w „Wieczorze z Jagielskim" prezentując swoje maleńkie wynalazki - arcydziełka pomysłowości połączonej z humorem. Tworzył także animowane zwierzątka dla niemieckiej wersji „Ulicy Sezamkowej".