Jacek Zaleśny: Wolne słowo w imadle konieczności

To, co niszczy demokrację, to nie wielość i różnorodność opinii, w tym niedorzecznych, ale ujednolicanie opinii publicznej. Proponowane przez Radę Ministrów karanie za „myślozbrodnie” to znak rozpoznawczy rozwiązań antydemokratycznych.

Publikacja: 11.12.2024 04:50

Jacek Zaleśny: Wolne słowo w imadle konieczności

Foto: Adobe Stock

Zgodnie z art. 54 Konstytucji RP każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów. Tymczasem Rada Ministrów proponuje, aby karą pozbawienia wolności do lat trzech karać tego, kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej bezwyznaniowości, niepełnosprawności, wieku, płci, orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej, co każe postawić pytanie o zgodność tego projektu ustawy z konstytucyjną zasadą wolności słowa. Zarazem pomijam w tekście kwestię niekonstytucyjności projektu ze względu na użycie w nim pojęć niedookreślonych.

Wolność słowa dotyczy samych podstaw demokratycznych stosunków władzy. Nie istnieją one bez wolnego uczestniczenia w tym, co publiczne, i wolnego mówienia na każdy temat bez obawy, że zostaniemy za to ukarani. Jak długo człowiek nie jest nieomylny, tak długo wolność słowa jest warunkiem wstępnym wolności myśli i demokratycznych stosunków władzy. To wolność swobodnego mówienia tego, co się widziało i słyszało (wypowiedzi o faktach), komentowania, krytykowania czy polemizowania (wypowiedzi ocenne) bez uroszczenia władzy, że jakieś poglądy nie mogą być wyrażane, a zarazem bez obawy, że jakieś poglądy, jako władzy niemiłe, są przez nią karane.

Czytaj więcej

Łukasz Guza: Granice wolności słowa

Bez dogmatów

Jest wyrazem nieuzasadnionej pychy przekonanie, że wszystkie dzisiaj formułowane stwierdzenia są prawdziwe, odwzorowują istotę rzeczy i należy karać tych, którzy twierdzą, że jest inaczej. Doświadczenia historyczne pokazują, że kwestią jedną z pewniejszych jest, że tak nie jest. To, co kiedyś uchodziło za oczywistą prawdę, nieraz bywało później uznane za jej oczywiste zaprzeczenie. Stwierdzenia nieomylności naukowej przedstawiano wielokrotnie, że wspomnę chociażby ustalenia badawcze powszechnie uznanych profesorów eugeniki twierdzących, że odkryli weryfikowalne, obiektywne prawdy o różnicach rasowych, czy ustalenia utytułowanych badaczy dowodzących, że w państwie socjalistycznym władza należy do ludu pracującego miast i wsi. Nawet gdyby tak było, że dane stwierdzenie jest prawdą o rzeczywistości, to wzgląd na wolność uczestniczenia w sferze publicznej wymaga wolności wyrażania swoich opinii i negowania tych przyjętych. Dogmatyczna pewność nie buduje demokracji. Jak podnosi Isaiah Berlin, bywa źródłem niewzruszonego przekonania niektórych najbardziej bezlitosnych tyranów i prześladowców w dziejach.

Wolność słowa ma swoje zakotwiczenie w godności człowieka. Urzeczywistnianie godności jest realizacją bycia rozumnym i wolnym, w każdym tego słowa znaczeniu, w tym – wolnym w zakresie posiadania myśli i wyrażania ich. Hannah Arendt zauważa, że iluzją jest wolność myśli bez wolności słowa. Nie da się myśleć bez wyrażania myśli w słowach. Kto myśli, czuje i doświadcza, ten też mówi. Mowa odpowiada faktowi odrębności i jest urzeczywistnieniem ludzkiego stanu pluralizmu, to znaczy człowieka jako odrębnej i wyjątkowej istoty wśród równych sobie. Mówiąc to, na co mamy ochotę, a nie rządowymi przekazami tego, co mówić wolno, wyrażamy siebie takimi, jakimi jesteśmy, tj. w swojej wyjątkowości i niepowtarzalności.

Ludzie włączają się do sfery publicznej poprzez mowę i jest to uzupełnienie działania politycznego. W akcie mowy aktualizuje się indywidualizacja ludzkiego „ja”, jako człowieka wyodrębnionego wobec wszystkich innych ludzi. Stąd też niemieckie pasiaki służące zniszczeniu tego, co indywidualne, co odróżnia jednego człowieka od drugiego. Stąd też odnotowywany w państwach totalnych uwiąd debaty publicznej, ale też totalnej nauki czy literatury. Prawnokarne dyscyplinowanie debaty publicznej wyjaławia ją. Redukuje do koszarowego uniformizmu. Jest poznawczą redukcją i zniekształceniem możliwie najpełniejszego obrazu świata. Niszczy widoczność i spontaniczność partycypacji politycznej, potrzebne do jej funkcjonowania.

Obywatel mówi

Penalizacja mowy uznawanej za nienawistną tłumi obecność alternatywnych idei i perspektyw i czyni człowieka niemym. W nawiązaniu do „Korzeni totalitaryzmu” H. Arendt jest formą przemocy, która zastępuje debatę publiczną. Karanie za mowę uważaną za nienawistną jest formułowaniem roszczenia o prawdzie, które ma na celu wyeliminowanie pluralizmu opinii. Przygotowuje reżim totalitarny, oparty na ignorancji osądów jednostek, przemocą wymuszający akceptowanie dyktatu rządzących i jako takie jest wyraźnym zagrożeniem dla demokracji.

O czym mamy mówić, jeżeli nie możemy wypowiadać własnych obserwacji i przekonań bez obawy, że zostaniemy pozbawieni wolności? Tam, gdzie granice debaty publicznej wyznacza policyjny knut, nie ma wolności debaty. Na tym właśnie polega demokratyczna debata, że wolni ludzie w wolny sposób prezentują swoją wiedzę i swoje poglądy na rzeczywistość, na pożądany układ stosunków społecznych, że dotyczy ona zagadnień, których nie można ustalić z całą pewnością jako prawdę ostateczną. Słuchając poglądów przeciwstawnych i niezgodnych z naszymi, człowiek testuje swoje własne poglądy, zmienia je, porzuca czy utrwala i rozwija się jako obywatel. Mowa jest warunkiem sine qua non działania publicznego. Działanie odpowiada ludzkiemu stanowi pluralizmu. Pluralność, a nie jednolitość, jest warunkiem wszelkiego życia politycznego. Mowa wprowadza nas do sfery publicznej. Człowiek pozbawiony zdolności mowy przestaje być obywatelem.

Sfera publiczna jest konstytuowana przez odrębne i równe jednostki poprzez ich mowę i działanie. Zdolność do publicznego działania i wolnego mówienia czyni z nas obywateli. Jeżeli ustawowo, tak jak proponuje rząd, uznajemy coś za prawdę ostateczną, to nie mamy po co zbierać się w przestrzeni publicznej i nie mamy o czym debatować. Wszyscy mogą włożyć jednolite mundurki i – jak na wiecu Adolfa Hitlera – wzajemnie zgadzać się; ale zarazem zauważmy, że – jak widać na zdjęciu z tegoż wiecu z Hitlerem, gdy dziesiątki wolnych od myśl o zbrodni Niemców wiwatowały na rzecz Führera, jeden nie cieszył się. Dzisiaj wiemy, że to właśnie on miał rację; ale nawet, gdyby nie miał racji, to i tak w demokratycznej debacie ma prawo zaznaczyć tak swoją obecność, jak i odrębność, a nie podlegać z tego powodu – tak jak za Hitlera – prześladowaniu przez władzę. Nie szlusowanie do poglądów rządzących, ale myślenie krytyczne i wypowiadanie własnego poglądu na świat znamionuje obywatela.

Własne okno na świat

Demokratyczny charakter projektowanego przez Konstytucję RP ładu publicznego jest pokłosiem refleksji ogólnej, że ani jeden uczestnik debaty publicznej nie jest w stanie samodzielnie w pełni uchwycić świata w jego pełnej rzeczywistości. Świat objawia się człowiekowi tylko z jednej – naszej – perspektywy. Odpowiada ona naszemu miejscu w świecie i nim jest warunkowana. Każdy człowiek ma swoje własne okno na świat. Jak zauważa H. Arendt, dzięki wolności słowa możemy słyszeć inne opinie, widzieć inne perspektywy, poznawać inne argumenty niż nasze własne. Sprawia to, że wolność słowa jest podstawą wszelkiego myślenia. Wolność wyrażania własnego pojmowania rzeczywistości (także w sposób niedorzeczny czy obraźliwy) dopełnia i wzbogaca tę rzeczywistość, co się dzieje poprzez interakcje i konfrontacje wypowiedzi uczestników dyskursu publicznego. Tylko w wolności naszego mówienia świat stosunków publicznych wyłania się w swojej obiektywności i widoczności ze wszystkich stron, czyli politycznie, a nie ideologicznie.

Jeśli chcemy zobaczyć i doświadczać świata takim, jaki jest, to tylko poprzez zrozumienie go jako coś, co jest wspólne dla wielu ludzi, co istnieje między ludźmi, ukazuje się każdemu inaczej i jest zrozumiałe tylko w takim stopniu, w jakim wiele osób może swobodnie o tym mówić i wymieniać się opiniami i z tego powodu nie podlegać ściganiu przez rządzących. Świat nie jest czymś, co jest prawdziwe lub fałszywe. Jest pluralistyczny i wolność słowa jest tym, co broni tej różnorodności. Z tego powodu powinna być ona przez prawo chroniona, a nie prześladowana.

Jeden słuszny światopogląd

W państwie demokratycznym ochrona wypowiedzi, która nikomu nie szkodzi lub która wzbudza pozytywne reakcje uczestników stosunków politycznych, nie ma większego znaczenia. Wolność wypowiadania się ma znaczenie właśnie wtedy, gdy treść wypowiedzi wywołuje negatywne reakcje, w tym – rządzących, kwestionuje ich dobre samopoczucie. Jest konieczna, aby zapobiec bezkrytycznej akceptacji opinii większości. Bez niej nie ma demokratycznej debaty publicznej. Jak pisał Cyprian Kamil Norwid, niewiele daje wolność mówienia, jeżeli słowo wypowiadane nie jest wolne.

W chęci ścigania za słowa rząd nie jest oryginalny. Aplikowana przez niego koncepcja penalizowania mowy uznanej za nienawistną wywodzi się z XIX-wiecznej koncepcji państwa policyjnego, jak m.in. § 302 austriackiego kodeksu karnego z 1852 r. Bardziej współczesny wzorzec normotwórczy jego działania zawiera się w słynnym art. 58 radzieckiego kodeksu karnego z 1926 r. Zgodnie z nim, karze pozbawienia wolności na okres co najmniej sześciu miesięcy podlegała propaganda lub agitacja zawierająca nawoływanie do obalenia, zakłócenia lub osłabienia władzy radzieckiej albo do popełnienia określonych zbrodni kontrrewolucyjnych. Na podstawie art. 58 k.k. reżim komunistyczny wyeliminował z debaty publicznej (i nie tylko) miliony „myślozbrodniarzy”.

Słowo wolne „od ciężaru reakcyjnych tendencji politycznych” to z kolei przejaw wolności słowa w PRL. Jak dowodzono w warszawskiej „Kulturze” w 1964 r., literatura komunistyczna jest jak najbardziej wolna, bo pozbawiona tych uszczupleń wolności, które ranią najdotkliwiej, bo bez żadnych mądrzejszych przesłanek. Jak wyjaśniał minister kultury i sztuki Włodzimierz Sokorski, kto nie chce korzystać z tej wolności, ten sam usuwa się poza ramy wolności. Można mnożyć podobne źródła rządowego projektu. Koncept, w którym rządzący proklamują jeden słuszny światopogląd, przesądzają o tym, co wolno mówić, a czego mówić nie wolno i karzą za słowa, to koncept uniformistyczny.

Człowiek, który nie mówi tego, co chce powiedzieć, tylko to, co może powiedzieć, to koncept wspólny wszystkim reżimom totalitarnym, niezależnie od ich postaci. Tymczasem koncept demokratyczny jest przeciwny: opiera się na pluralizmie opinii i zdolności wolnego ich artykułowania. Wolny świat nie jest ufundowany na jednej ideologii, ale na równym prawie głoszenia różnych ustaleń nauki, ideologii czy poglądów. Z tego też powodu prawnokarne wyznaczenie, co mówić wolno, a czego nie wolno, godzi w istotę wolności słowa. Redukuje ją do niewiele znaczącej wydmuszki, na wzór Forda, u którego też można było kupić samochód w dowolnym kolorze pod warunkiem, że był to kolor czarny.

Nie tylko dla wybranych

Wolność słowa jest wolnością nie tylko dla ludzi mądrych, myślących prawomyślnie, ale także ludzi z deficytami wiedzy, inaczej myślących. Dlatego też penalizacja mowy uznawanej za nienawistną jest nie do pogodzenia ze standardami państwa demokratycznego. Właśnie tym, co tworzy i utrwala władzę niedemokratyczną, jest to, że nie o wszystkim można mówić. Z ludźmi, którzy nie mogą mówić, co chcą, można robić, co się chce. Ten mechanizm technologii władzy dobrze obrazuje radziecka praktyka ustrojowa, w ramach której wolni od mowy nienawiści łagiernicy z pełnym entuzjazmem śpiewali, że są szczęśliwi i wolni.

Tak, udział w pluralistycznej debacie nie jest łatwy, ale warto uczyć się go i dojrzewać do niego. Zamiast ścigać za niemiłe poglądy, radość pluralizmu politycznego rządzący powinni odnajdywać w wielości opinii, w tym opinii obraźliwych. Nie muszą podzielać poglądów uważanych przez siebie za nienawistne, ale powinni mieć w sobie gotowość wysłuchania ich, rozmawiania, przekonywania, bo w tym wyrażają się demokratyczne stosunki władzy. Tymczasem, w rządowej propozycji debata publiczna polega na orwellowskim, że słowa „cztery nogi: dobrze, dwie nogi: źle”, mają być wypisane na ścianie stodoły ponad Siedmioma Przykazaniami. Gdy owce opanują hasło, mają je polubić; leżąc na pastwisku mają pobekiwać: „Cztery nogi: dobrze, dwie nogi: źle, cztery nogi: dobrze, dwie nogi: źle” i mają tak beczeć godzinami bez znużenia. Tego wymaga demokracja, tak jak rząd ją rozumie.

Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Granice wolności słowa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Nic się nie stało
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Policjant zawinił, bandziora powiesili
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Młodszy asystent, czyli kto?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzecz o prawie
Jakub Sewerynik: Wybory polityczne i religijne