Sentyment do złotej ery radia polskich słuchowisk czy chęć sprawdzania się w tworzeniu na bieżąco sprawiła, że zdecydował się pisać na antenę Trójki familijny komediodramat „Rodzinę Średnickich. Mały Świat 21”?
Oba te powody miały znaczenie. Oczywiście, sentyment do miejsc, gdzie zaczynaliśmy, jest ogromny, a ja zaczynałem artystyczną przygodę właśnie w Trójce. Radio gwarantuje wyjątkowy zestaw doznań, zwłaszcza wobec telewizji, która jest doskonałym medium, ale na wyobraźnię w przeciwieństwie do radia pola daje niewiele. Ktoś, kto nie chce być obecny w telewizji za wszelką cenę, a posługuje się żartem łagodnym, lub, o zgrozo!, odwołującym się do elementarnej wiedzy literackiej – może mieć problem z ulokowania siebie we współczesnym pejzażu satyrycznym. Gdybym miał wystąpić przed widownią, która pozakładała na głowy mrugające kokardy – czułbym się lekko zaniepokojony. Ale jest jak jest. Słupki rządzą, mam na myśli tabele wyników.
Jak konstruował pan nowe postaci?
Obszar, który mnie zainteresował, to współczesna polska rodzina, ich przyjaciele, znajomi. Czyli ludzie przeciętni oraz sprawy codzienne. Później wszystko zaczęło się formatować częściowo mimowolnie. Jest na ten temat mądre powiedzenie: nie tylko autor tworzy tekst, ale i tekst tworzy autora. Jeśli słuchowisko się dotrze – to dobrze, a jeśli nie – zrezygnujemy. Na pewno uważnie przysłuchuję się temu, co zrobiłem, bo – pisząc na bieżąco – trudno o dystans. Najnowsze odcinki są na pewno najbliższe formuły, do jakiej dążę.
Od początku grał pan atutami, rolą Hanny Śleszyńskiej, czyli Doroty, prowadzącej mały, ale pełny plotek zakład kosmetyczny, oraz Pawła Wawrzeckiego, grającego jej męża emeryta, imającego się różnych zajęć. Skorzystał pan ze współpracy przy serialach „Szpital na perypetiach” i „Daleko od noszy”?