Kolonizacja czasu
Opowieść milknie, gdy nie dysponujemy już językiem niezbędnym, by ją opowiedzieć. Jak w swojej przemowie noblowskiej powiedziała Olga Tokarczuk: „Nie mamy gotowych narracji nie tylko na przyszłość, ale nawet na konkretne »teraz«”. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że „zużycie się języka”, będące jednym z pierwszych symptomów wyczerpywania się paradygmatu, dzięki rzetelnej pracy intelektualnej i redefinicji podstawowych pojęć, pozwoli nam odzyskać na czas wystarczające narzędzia do przeprowadzenia zmiany oraz jej opisu. Że odpowiedzią na wyczerpanie się dotychczasowego paradygmatu będzie nowy – ideowo określany jako nowa umowa społeczna. Ale w wyścigu człowieka z rozwojem technologii dokonywanej dla samego rozwoju technologii po prostu nie zdążyliśmy stworzyć nowej umowy. Jednocześnie z dwóch pierwotnych funkcji języka: porozumiewania się oraz ekspresji własnej, potrzeba tej pierwszej dramatycznie zanika i rekompensowana jest kompulsywnym uprawianiem tej drugiej. Paradoksalnie wszędobylstwo narracji pierwszoosobowej oraz niepohamowana performatywność ma maskować postępujący proces „wygaszania” podmiotowości człowieka.
Harariego opowieść o opowieści ujawnia cały swój dramatyzm, jeśli uzupełnić ją kategorią kolonizacji czasu. W historii człowieka strategią najprostszą i pozornie najskuteczniejszą była ekspansja. Zdobywał, czynił poddaną, eksplorował, poszerzał granice. Gdy wszystko, co przestrzenne, zostało przez człowieka skolonizowane, na pewien czas pomysł ekspansjonistyczny wydawał się wyeksploatowany. Ale wtedy człowiek odkrył nieskończony świat pomysłów na kolonizację czasu. Wymyślał technologie, z których skutkami mieli sobie poradzić jak nie jego synowie, to wnukowie. Zostawiał im wyzwania. Jak zutylizować obszar pacyficznej wyspy plastiku o powierzchni mniej więcej półtorej Francji? Jak ze świata przyrody wycofać mikrogranulki? Co tak naprawdę zrobić z odpadami toksycznymi i radioaktywnymi? Co z dwutlenkiem węgla? Co z metanem? Wszystko to czynił bez uzgodnień z pokoleniami, które z egzystencjalnych powodów będą musiały sobie z tym poradzić.
Ikonicznym projektem kolonizacji czasu jest życie na kredyt. Pokolenia, które nadchodzą, będą musiały spłacić zobowiązania w postaci długu klimatycznego i finansowego, bezumownie zaciągnięte przez ich antenatów. To jest istota fundamentalnego oszustwa społecznego. Wobec młodych oraz tych, którzy przyjdą po nich. Ich opowieść jest już po części zapisana, zdeterminowana, sformatowana. Tak skolonizowaliśmy i zniewoliliśmy kolejne pokolenia homo sapiens i jego gatunkowych następców. A narrację ekspansjonistyczną realizujemy poprzez „podbój kosmosu”. A nawet łudzimy kosmicznymi projektami ewakuacyjnymi.
Skonsumowany konsument
Ciekawym paradoksem naszej rzeczywistości jest podwójny sens procesu automatyzacji. Automatyzacja miała nam służyć. Współtworzyć cywilizację przyszłości. Ale postęp automatyzacji, nazwijmy ją zewnętrzną, jest o wiele mniej dynamiczny niż automatyzacja wewnętrzna. Poprzez algorytmy to my się automatyzujemy. Entuzjastycznie, szybko, nieodwołalnie i całościowo. By na końcu tego procesu stać się konsumentem skonsumowanym. To prowadzi oczywiście do cyfrowego totalitaryzmu. To określenie nie jest ścisłe, ale nie posiadamy języka przyszłości. System, który nadchodzi, będzie rodzajem dobrowolnego holistycznego niewolnictwa. Z kilkunastoma, może kilkudziesięcioma właścicielami miliardów niewolników. To nieporównywalne z poprzednimi epizodami niewolnictwa. Podział dobrobytu w przyszłości będzie miał się nijak do czasów feudalnych, a nawet obecnych czasów coraz bardziej koncentrującej się własności.
IMM, Raport NOM, marzec 2025
"Rzeczpospolita" najbardziej opiniotwórczym medium w Polsce
Czytaj u źródła
Algorytmy, które początkowo wydawały się być niewinnym wykwitem wolnego rynku oraz praktyczną optymalizacją procesów zachodzących w społeczeństwie konsumpcyjnym, z dużo większą skutecznością służą budowie nowego (docelowego) modelu państwa. W Chińskiej Republice Ludowej realizują ten projekt nieco topornie, nie ukrywając narzędzi i nadużywając kija, a nie doceniając marchewki. W świecie zachodnim budowa państwa ostatecznego odbędzie się w jedwabnych rękawiczkach: konsumenci będą zachwyceni zdolnością odgadywania i realizacji ich potrzeb (nawet nieuświadomionych, często sztucznych). W nowym typie wyuczonego uzależnienia będą się domagać jeszcze więcej tego samego. Nie wyobrażając już sobie życia bez tej zewnętrznej „inteligencji”, która wie o nich więcej niż oni sami. Z entuzjazmem i oddaniem każdym swoim zachowaniem będą coraz bardziej zamieniać się w towar. Ponieważ (co rozumiemy już od dobrych 50 lat – przekazem jest środek przekazu) towarem ostatecznym jest informacja. A każde zachowanie rynkowe jest dobrowolnym dostarczaniem informacji. Im więcej tej informacji dostarczamy, tym precyzyjniej jesteśmy sprofilowani. By być tym lepiej zmikrotargetowanym. Aby na wyższym stopniu satysfakcji dostarczyć więcej o sobie informacji. I tak dalej.
Czwartoosobowy narrator
Spójrzmy na konsekwencje polityczne. W dobie rewolucyjnego mutowania gatunku homo sapiens w coś, co dla potrzeb niniejszej publikacji nazwiemy homo digitalis (jeżeli nie już digit hominis), jakże absurdalne wydają się wszelkie partykularyzmy, a w szczególności nacjonalizmy. Jak anachroniczna jest próba głoszenia jakichś „tradycyjnych” wartości, ustalonego porządku wszechrzeczy, ugruntowanego wyobrażenia kanonu społecznego czy kultury. Aż chce się metodą zawracania Wisły kijkiem apelować o zrównoważoną obecność homo sapiens nie tylko w aspekcie ekologicznym, ale i ochrony naszego gatunku.