Grecja - bankructwo i pożegnanie ze strefą euro?

Najważniejsze dla Greków decyzje będą zapadać nie w Atenach, ale w Paryżu, Berlinie czy Brukseli. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest ogłoszenie bankructwa i powrót do drachmy – twierdzi ekonomista w rozmowie z Rafałem Kostrzyńskim

Publikacja: 20.11.2011 23:55

Stergios Skaperdas

Stergios Skaperdas

Foto: z archiwum Skaperdasa

Rz: Zgodnie z oczekiwaniami rząd Lukasa Papademosa w ubiegym tygodniu uzyskał  wotum zaufania. Oznacza to, że Grecja jest na najlepszej drodze do otrzymania kolejnego pakietu unijnej pomocy. Papademos przekonuje, że te 130 miliardów euro to jedyny sposób na uratowanie Grecji przed bankructwem. Pan zaś twierdzi, że to przepis na ostateczne pogrążenie tego kraju. Co jest złego w pompowaniu miliardów w grecką ekonomię?

Stergios Skaperdas:

Tych miliardów nie dostanie wcale Grecja, lecz właściciele emitowanych przez nią papierów dłużnych. Większość sumy wyasygnowanej przez trojkę (Unia Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy – red.) pójdzie na obsługę zadłużenia i trafi do banków, które są właścicielami greckiego długu. Taka jest cena, którą Grecy płacą za pożyczki zaciągnięte przez władze. A ciągnąca się w nieskończoność konieczność zaciskania pasa tylko redukuje wpływy do greckiej kasy państwowej, dodatkowo utrudniając możliwość samodzielnego spłacania zobowiązań.

Premier Papademos mógł wybrać inną drogę, zamiast powtarzać błędy poprzednich ekip rządzących. Konsekwencje kolejnych pakietów oszczędnościowych, redukcji wynagrodzeń i dalszego wzrostu bezrobocia będą bowiem katastrofalne. Młodzi i wykształceni Grecy, którzy są w stanie znaleźć sobie pracę za granicą, zaczną masowo wyjeżdżać. Zostanie kurczące się starsze pokolenie, mniej wydajne i bardziej uzależnione od pomocy państwa – i to na jego barkach spocznie konieczność spłaty tego ogromnego długu. Najważniejsze dla Greków decyzje będą zapadać nie w Atenach, ale w Paryżu, Berlinie czy Brukseli. Grecki straganiarz, robotnik czy przedsiębiorca nie będą mieli nic do gadania w swojej sprawie. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest ogłoszenie bankructwa i powrót do drachmy.

W jaki sposób bankructwo może poprawić sytuację Greków?

Spowoduje zmniejszenie ciężaru zadłużenia, co w końcu przełoży się na spadek bezrobocia i wzrost gospodarczy. Na początku będzie ciężko, ale przecież i teraz nie ma sielanki. Różnica jest taka, że kolejne transze pomocy dla Grecji nie stwarzają żadnej perspektywy poprawy sytuacji ekonomicznej w tym kraju, a rezygnacja z euro na rzecz krajowej waluty spowoduje, że rząd w Atenach będzie mógł podejmować decyzje, kierując się własnym interesem, a nie interesem najważniejszych graczy strefy euro. Przyjęcie drachmy umożliwi Grekom deprecjację wartości swojej waluty. Zmniejszy się import, co będzie stymulować rodzimą produkcję. Zwiększą się również wpływy z turystyki. Dysponując własną walutą, Grecy odzyskają płynność finansową i zaufanie na rynku.

Wspomniana przez pana trojka, wspierana przez Francję i Niemcy, przekonuje, że ogłoszenie bankructwa będzie katastrofą. Według pana to jeden z mitów, które najpilniej wymagają obalenia.

Oczywiście. Bankructwo jest integralnym i ważnym elementem współczesnego kapitalizmu. Sprawia, że kredytodawcy udzielają pożyczek w sposób bardziej odpowiedzialny. Bo jeśli udzielają ich na lewo i prawo, nie oglądając się na wiarygodność dłużnika, to nic dziwnego, że potem nie mogą odzyskać swoich pieniędzy. Takie skutki złych praktyk pożyczkodawców są zarówno słuszne z ekonomicznego punktu widzenia, jak i sprawiedliwe. W Stanach Zjednoczonych ogłaszanie upadłości przez całe korporacje czy nawet pojedyncze osoby jest powszechną praktyką.

Grecja powinna zrobić to samo. Ogłosić, że nie jest w stanie spłacać tej części zadłużenia, która narosła po 2010 roku na skutek decyzji podejmowanych przez banki zagraniczne, a więc z pominięciem greckiego prawa. Z pozostałą częścią zadłużenia poradzi sobie wtedy sama. Z takim rozwiązaniem zgadza się nie tylko większość niezależnych ekspertów, ale także niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble. Najwięcej zastrzeżeń mają oczywiście bankierzy oraz ich przedstawiciele w świecie polityki i mediów.

Czy naprawdę wszystkie problemy finansowe Grecji to wina euro? Eksperci – także niezależni – mówią, że receptą na kryzys w tym kraju jest nie zmiana waluty, ale mentalności. Grecy nie płacą podatków, są skorumpowani, uprawiają kreatywną księgowość i mają mało konkurencyjną gospodarkę. W XIX wieku bankrutowali trzykrotnie – a przecież to nie były czasy euro.

Zgoda. Grecja ma swoje wady, które powinna naprawić. Ale przez ostatnich 50 lat, zanim weszła do strefy euro, bardzo dobrze sobie radziła. Miała wprawdzie wysoki dług publiczny, ale kontrolowała go, bo był w jej własnej walucie i nie był ulokowany w zagranicznych bankach. Dopiero przyjęcie euro umożliwiło zadłużanie się na Zachodzie. Co z tego, że oprocentowanie takich zobowiązań było niższe? Postępująca na świecie recesja pokazała, że zapożyczanie się za granicą w walucie, nad którą nie ma się żadnej kontroli, jest skrajnie niebezpieczne.

W jaki sposób przyjęcie drachmy pomoże Grecji stanąć na własnych nogach? Jak spłaci zobowiązania, które już zaciągnęła? Kto jej będzie teraz pożyczał pieniądze?

To greckie sądy zdecydują, czy dług publiczny zaciągnięty przed 2010 rokiem powinien być przeliczony na nowe drachmy. Nie widzę powodu, by potraktowały te zobowiązania inaczej niż dług wewnętrzny, który na pewno będzie liczony w drachmach. Natomiast pożyczki z MFW czy EBC niestety pozostaną w euro. Mówię „niestety", bo gdy Grecja opuści unię walutową, wartość euro w przeliczeniu na drachmy zapewne wzrośnie, co będzie skutkować większym obciążeniem budżetu. Ale od tego Grecy nie uciekną. Nawet jeśli nie przejdą na drachmę, budżet i tak będzie obciążony obsługą zadłużenia.

Wyjście ze strefy walutowej będzie oznaczać dla Greków odcięcie od międzynarodowych rynków obligacji. Jedyną opcją pozostaną pożyczki od innych państw. Grecja będzie mogła sobie na nie pozwolić, bo wkrótce ma ogłosić, że dysponuje pierwotną nadwyżką budżetową, przy której liczeniu pomija się wydatki na obsługę zadłużenia.

A jak powrót do drachmy przyjęliby zwykli Grecy?

Być może uraziłoby to ich poczucie europejskiej dumy, ale myślę, że większość nabrałaby nadziei, że dzięki rozstaniu z euro ta spirala w dół kiedyś się skończy. Na pewno ulgę poczuliby bezrobotni, mało zarabiający i młodzi. Mieliby wreszcie świadomość, że w końcu o ich przyszłości decydują oni sami, a nie dygnitarze w międzynarodowych instytucjach.

Wasze problemy ze złotym mogą się okazać niczym w porównaniu z tymi, które was czekają w zderzeniu z dyktatem najsilniejszych państw strefy euro

Sama rezygnacja z euro i przejście na drachmę Grekom nie wystarczy. Co jeszcze muszą zrobić, żeby skutecznie uzdrowić swoje finanse?

Ożywić swój sektor państwowy. Przedsiębiorstwa (na przykład giganty energetyczne czy kolejowe) muszą ograniczyć zatrudnienie i zerwać szemrane związki z biznesem i polityką. Pilnej naprawy wymagają: system ściągania podatków, sądownictwo i prawodawstwo. I wreszcie: handel detaliczny musi stać się bardziej konkurencyjny.

Bez drachmy nie da się tego osiągnąć?

Moim zdaniem nie. Ten brak perspektyw, na który Grecy tak się dziś uskarżają, nie ma końca.

Pana zdaniem Grecja byłaby w lepszej sytuacji, gdyby nie przystąpiła w 2002 roku do strefy euro?

Z całą pewnością. Choćby dlatego, że wprowadzenie euro rozluźniło dyscyplinę finansową rządu, prawdopodobnie spowodowało wzrost korupcji i jeszcze bardziej utrudniło zbieranie podatków, bo Grecy jeszcze bardziej chcieli zachować swoje bogactwo dla siebie.

Grecja nie jest jedynym krajem strefy, który boryka się z ogromnymi trudnościami finansowymi. Czy, analogicznie, radziłby pan Portugalczykom powrót do escudo, Hiszpanom do pesety, a Włochom do lira?

Spodziewam się, że prędzej niż później państwa, które pan wymienił, podzielą los Grecji. Uważam, że najgorsze, co im się może przydarzyć, to tkwić przy euro do czasu, aż sytuacja stanie się nie do wytrzymania i zmusi władze do przyjęcia jakichś panicznych rozwiązań.

Polska jeszcze nie zdecydowała, czy chce do euro czy nie – choć w obliczu szalejącego kryzysu entuzjazm na pewno wyparował. Co by pan radził dużemu krajowi, który nieźle oparł się ostatnim zawirowaniom na rynkach?

Doświadczenia ostatnich dwóch lat pokazują wyraźnie, że strefa euro jest za bardzo zróżnicowana i za mało zintegrowana, żeby móc skutecznie chronić swoich członków przed skutkami kryzysów. Wasze problemy ze złotym, który bywa obiektem zainteresowań spekulantów, mogą się okazać niczym w porównaniu z tymi, które was czekają w zderzeniu z polityką monetarną czy fiskalną dyktowaną przez najsilniejsze państwa strefy euro. Radzę wziąć to pod rozwagę.

Stergios Skaperdas, profesor ekonomii, wykładowca na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine. Autor głośnej rozprawy „Siedem mitów na temat greckiego kryzysu". 10 listopada na łamach „New York Timesa" przekonywał, że jedynym ratunkiem dla Grecji jest ogłoszenie bankructwa

Rz: Zgodnie z oczekiwaniami rząd Lukasa Papademosa w ubiegym tygodniu uzyskał  wotum zaufania. Oznacza to, że Grecja jest na najlepszej drodze do otrzymania kolejnego pakietu unijnej pomocy. Papademos przekonuje, że te 130 miliardów euro to jedyny sposób na uratowanie Grecji przed bankructwem. Pan zaś twierdzi, że to przepis na ostateczne pogrążenie tego kraju. Co jest złego w pompowaniu miliardów w grecką ekonomię?

Stergios Skaperdas:

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Publicystyka
Koniec kampanii wyborczej na kółkach? Dlaczego autobusy stoją w tym roku w garażach
analizy
Jędrzej Bielecki: Radosław Sikorski nie ma już złudzeń w sprawie Donalda Trumpa
Publicystyka
Marek Migalski: Rafał Trzaskowski, czyli zmienny jak prezydent
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Niewidzialna wojna Watykanu o wiernych na Wschodzie
Publicystyka
Jan Romanowski: Z Jana Pawła II uczyniliśmy kremówkę, nie zróbmy z Franciszka rewolucjonisty z młotem