Gdyby spytać uczestników Euro, jakiej drużyny woleliby uniknąć na swej drodze, duża część odpowiedziałaby pewnie, że Hiszpanii.
Przez lata mówiło się o niej: „gra jak nigdy, przegrywa jak zawsze", bo techniczna doskonałość piłkarzy i fantazja w ataku nie przekładały się na wyniki. Aż przyszło pokolenie, które do pięknego futbolu dołożyło też turniejową skuteczność. Między 2008 a 2012 rokiem Hiszpanie byli nie do ruszenia z tronu. Dwukrotnie zdobyli mistrzostwo Europy, triumfowali na mundialu w RPA. Każdy kibic potrafił wymienić ich jedenastkę.
Dziś miałby z tym spore kłopoty. Nie tylko dlatego, że dawni mistrzowie – Iker Casillas, Carles Puyol, Gerard Pique, Xabi Alonso, Andres Iniesta czy Xavi – zeszli już ze sceny. Selekcjoner Luis Enrique wciąż miesza w składzie, szukając optymalnego zestawienia. W czasie tych eksperymentów, w listopadzie ubiegłego roku Hiszpania rozbiła 6:0 Niemców w Lidze Narodów, tamtejsza prasa pisała o niezapomnianej, perfekcyjnej wręcz nocy, o występie, jakiego nie widziano od lat.
Pragnienie sukcesu jest ogromne, bo ostatnie wielkie turnieje były dla Hiszpanów narodową traumą. Mundial w Brazylii zaczęli od klęski 1:5 z Holandią, po której już się nie pozbierali i spakowali walizki po fazie grupowej. Na Euro 2016 – kolejnej imprezie, na której mieli bronić trofeum – miejsce w szeregu wskazali im Włosi. Mistrzostwa świata w Rosji od wstydu się zaczęły i na wstydzie się skończyły.
Kilka dni przed pierwszym meczem posady pozbawiony został selekcjoner Julen Lopetegui. Zapłacił głową za to, że bez wiedzy swoich szefów negocjował kontrakt z Realem. Zespół w spadku dostał... dyrektor sportowy hiszpańskiej federacji Fernando Hierro – były świetny piłkarz, ale z nikłym trenerskim doświadczeniem. W tak nerwowej atmosferze Hiszpania ledwo wyszła z grupy, a w 1/8 finału przegrała z gospodarzami po rzutach karnych.