Czuje pan ulgę, że ten sezon wreszcie dobiega końca?
To była faktycznie bardzo trudna zima. Zarówno dla mnie, jak i dla całej kadry: sztabu, zawodników, trenerów. Nie udało się, jak rzadko kiedy. Mamy za sobą trudny czas, ale uważam, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Musimy myśleć pozytywnie i wyciągnąć wnioski z porażek. Umiejętność odbierania takich lekcji to zawsze klucz do sukcesu.
Jakie są te wnioski, co wymaga zmiany?
Nie jest tak, że już teraz jesteśmy niektórych rzeczy absolutnie pewni i wiemy, jak powinny wyglądać w przyszłości. Cały czas rozmawiamy, analizujemy sytuację. Najważniejsze będzie podjęcie decyzji dotyczącej przyszłości sztabu szkoleniowego. Zobaczymy, czy propozycja przedstawiona przez Michała Doleżala będzie odpowiadała nam, czyli Polskiemu Związkowi Narciarskiemu.
Kiedy podejmiecie decyzję w sprawie trenera?
Tydzień albo dwa po kończących sezon zawodach w Planicy (25–27 marca – przyp. red.). Chcemy jednocześnie, aby to trener wybrał sobie sztab. Nie widzę innego wyjścia, musi mieć trochę wolnej ręki.
Czy Polski Związek Narciarski stać dziś, aby zatrudnić każdego trenera na świecie?
Nie mamy budżetu bez dna. Musimy patrzeć trzeźwo zarówno na oczekiwania finansowe potencjalnego nowego szkoleniowca, jak i na to, co może nam zaoferować. Chcę też jednocześnie uspokoić: nie stać nas na absolutnie każdego, ale budżet, którym dysponujemy, pozwala zatrudnić naprawdę dobrego szkoleniowca. Myślę, że inne czołowe federacje mają podobne możliwości.
Decyzja należy do pana, czy będziecie konsultować wybór trenera z zawodnikami?
Jestem oddelegowany, aby rozmawiać z trenerami i przynieść „produkt” do PZN-u. Uważam, że warto porozmawiać ze skoczkami, ale wybór będzie należał do władz związku. Nie może być tak, że decydujący głos dostaną zawodnicy, bo wówczas mogłoby dojść do kuriozalnych sytuacji, w których jeden chce pracować z danym szkoleniowcem, a inny kategorycznie nie.
Sezon, który dobiega końca, powinniśmy oceniać jako całość, czy jednak spojrzeć na niego przez pryzmat igrzysk olimpijskich?
Igrzyska zaburzają perspektywę. Dawid Kubacki zdobył medal, a Kamil Stoch dwa razy był blisko podium, ale przecież już kilka tygodni później podczas mistrzostw świata w lotach byliśmy poza czołówką. Trzeba ocenić sezon kompleksowo. Działo się dużo, przeżyliśmy jako reprezentacja upadki oraz wzloty. Zabrakło jednego strzału formy, po którym zawodnicy utrzymaliby wysoki poziom.
Jak duży wpływ na wyniki reprezentacji miały zawirowania związane ze sprzętem, który nie zawsze przechodził kontrolę?
Takie wydarzenia zawsze mają wpływ na zawodnika, tego nie da się uniknąć. Początkowo faktycznie sprzęt nie był taki, jak należy, bo odpowiedzialny za jego kontrolę Fin Mika Jukkara nas gnębił. Później skoczkowie dostali wszystko, co tylko mieliśmy. Nigdy w poprzednich latach nie zużyliśmy tylu kombinezonów, co w tym sezonie.
Patrząc na przeprawy z kontrolerem Jukkarą z perspektywy całego sezonu, wciąż ma pan wrażenie, że Polacy byli traktowani niesprawiedliwie?
Mamy prawo tak myśleć, skoro przez cały czas miał do nas jakieś zastrzeżenia. Nasi zawodnicy często spędzali na kontroli po kilkanaście minut, podczas gdy inni – kilka. Takie wydarzenia rodzą wątpliwości dotyczące nierównego traktowania.
Często powtarza pan ostatnio, że „musimy postawić na młodzież”. Czy to oznacza, że w przyszłym sezonie częściej będziemy oglądać młodszych zawodników w zawodach Pucharu Świata?
Chcemy, żeby nasi utalentowani zawodnicy dostawali swoją szansę w najważniejszych zawodach. Widzimy przecież często podobne historie: młody skoczek odnosi sukcesy w Pucharze Kontynentalnym, trafia do kadry seniorów, zaczyna punktować, robi postępy. Robią tak Niemcy, Słoweńcy, Austriacy. Skaczą raz lepiej, raz gorzej, ale są widoczni. Chcemy, żeby podobnie było u nas, bo na razie ten przeskok między zawodami niższej i wyższej rangi jest dla naszych zawodników zbyt duży. Nieźle wyglądają na imprezach niższej rangi, a później giną, gdy przyjdzie im rywalizować na poziomie Pucharu Świata.
Może za talentem nie nadąża głowa?
Składa się na to wiele elementów. Potrzebujemy logicznej idei, nowego systemu. Połączyliśmy przed rokiem kadry A i B, to początkowo przyniosło efekt. Młodsi poszli za starszymi, rok temu w Pucharze Świata punktowało 11 zawodników. Teraz to przestało działać. Chcemy coś zrobić, szukamy rozwiązania.
Jakie macie konkretne pomysły na poprawę sytuacji?
Widzicie przecież, że nie są to puste słowa: cały czas działamy, szukamy rozwiązań, jakiegoś złotego środka. Wymieniamy trenerów, tworzymy systemy… Wyniki nie są jednak zadowalające. Nie jest tak, że mamy w Polsce kiepskich szkoleniowców, ale potrzebujemy myśli przewodniej, może zagranicznej. Myśleliśmy, że uda się ze Stefanem Horngacherem. Pracy kadry przyświecała wówczas konkretna idea i to powinno zejść w dół piramidy. Nikt nie przypuszczał, że Horngacher zamknie kadrę. Słyszeliśmy wiele skarg od szkoleniowców, którzy nie mieli szans zobaczyć, jak trenują najlepsi. Teraz będzie inaczej. Chcemy wywrzeć na trenerze kadry presję, aby dzielił się wiedzą i pomagał innym. Dialog jest niezbędny, rozmowa to klucz do sukcesu.
Nie ma pan obaw, że któryś z doświadczonych zawodników po sezonie olimpijskim odłoży narty?
To bardzo drażliwy temat, zwłaszcza jeśli mówimy o tych starszych skoczkach, którzy są trzonem kadry. Każdy z nich musi samodzielnie zdecydować o własnej przyszłości. My, jako PZN, na pewno nie będziemy wywierać na nikogo presji. Żaden ze skoczków nie pytał mnie w tej sprawie o radę.
Zachętą do pozostania może być to, że nie mają następców...
Zawsze mieliśmy w kraju bardzo utalentowanych skoczków, regularnie zdobywaliśmy medale juniorskich imprez. Teraz tych miejsc na podium nie ma, ale nie jest tak, że brakuje zdolnych zawodników. Są bracia Jojkowie, Jan Habdas czy zmagający się ostatnio z problemami zdrowotnymi Adam Niżnik. To skoczkowie, którzy mają potencjał, aby zdobywać medale.
Program prowadzony wspólnie z firmą Lotos „Szukamy następców mistrza” to gwarancja, że dzisiejsze trudności są przejściowe?
Jego powstanie kilkanaście lat temu sprawiło, że więcej zawodników zostaje przy skokach, młodzież się nie wykrusza. Rywalizują, mają sprzęt i stypendia, mogą się rozwijać. Istnienie takich programów jest niezwykle istotne. Nie tylko u nas, każdy kraj ma swój pomysł na rozwój młodych skoczków.
Wszystkie te programy, systemy i pieniądze płynące do polskich skoków to zasługa pana sukcesów...
Nigdy tak o tym nie myślałem, choć wiem, że miałem spory wpływ na rozwój skoków w naszym kraju.
Zazdrości pan młodym zawodnikom możliwości, jakie mają obecnie?
Oczywiście, że patrzę i zazdroszczę! W moich czasach nie mieliśmy takiego sprzętu ani takich możliwości. Dziś, aby przyciągnąć młodzież do sportu, potrzeba środków oraz pomysłów. Cieszę się, że wciąż nam się udaje.