– Za niewiele ponad trzy tygodnie nadejdzie dla Wielkiej Brytanii ostatni dzień w UE. To będzie trudny i emocjonalny moment – powiedziała we wtorek przewodnicząca Komisji Europejskiej w czasie wystąpienia w London School of Economics.
Ursula von der Leyen pojechała do Londynu po raz pierwszy w nowej roli i poza spotkaniem ze studentami uczelni – na której uczyła się w młodości – miała tam rozmawiać z Borisem Johnsonem. Wzmocniony wynikiem wyborczym premier wie, że jego umowa o wyjściu z Unii będzie ratyfikowana i formalnie 1 lutego Wielka Brytania będzie poza UE – tak jak obiecał wyborcom.
Rok na negocjacje
Johnsona czeka kolejne trudne zadanie – wynegocjowanie nowego porozumienia z Unią. Formalnie przez najbliższe kilka tygodni nie można prowadzić negocjacji. Lecz po 1 lutego już nie będzie żadnych przeszkód i zespoły ekspertów z dwóch stron będą musiały bardzo się starać, by w krótkim czasie wypracować umowę handlową. Krótkim, bowiem Boris Johnson chce, żeby okres przejściowy zakończył się 31 grudnia 2020 roku.
Mimo że UE wielokrotnie dawała do zrozumienia, że gotowa jest zgodzić się na jego przedłużenie, bo ze względu na przedłużające się negocjacjami nad pierwszym etapem, czyli wyjściem z Unii, zostało już mało czasu na rozmowy o etapie drugim. Johnson jednak te sugestie odrzuca, nie chce przedłużania okresu przejściowego, który dla Wielkiej Brytanii w praktyce oznacza te same obowiązki w UE, jednak już bez reprezentacji w unijnych instytucjach.
– Wynegocjowanie nowego porozumienia do końca 2020 roku było jego zapowiedzią z kampanii wyborczej i chce jej dotrzymać. Chodzi więc głównie o motywacje polityczne – mówi „Rzeczpospolitej" David Shiels, ekspert think tanku Open Europe w Londynie. Jak podkreśla, przedłużenie okresu przejściowego to dłuższy czas poddawania się unijnym regulacjom czy jurysdykcji unijnego Trybunału.