Dobry człowiek, ale nie polityk

Jerzy Buzek. W przyszłym tygodniu europejscy chadecy zdecydują, czy były premier Polski zostanie kandydatem na szefa PE

Aktualizacja: 03.07.2009 08:19 Publikacja: 03.07.2009 02:56

Podczas spotkania liderów AWS, lato 1999 r.

Podczas spotkania liderów AWS, lato 1999 r.

Foto: KFP, Maciej Kosycarz Mac Maciej Kosycarz

Gdyby w wyborach parlamentarnych w 1997 roku nie było listy krajowej, dzisiejszy polityczny idol Górnego Śląska, na którego w ostatnich wyborach zagłosowało prawie 400 tys. wyborców, w ogóle nie zostałby posłem. Jerzy Buzek, aktywny działacz „Solidarności” i świeżo upieczony profesor chemii, zdobył wtedy zaledwie 1000 głosów. Wszedł do Sejmu z listy krajowej, która w 1997 roku obowiązywała po raz ostatni.

Już w czasie kampanii było wiadomo, że Marian Krzaklewski, lider Akcji Wyborczej Solidarność, szykuje dla niego coś specjalnego.

– Pamiętam spotkanie w Hotelu Europejskim, na które Krzaklewski przyszedł z Buzkiem i przedstawił go jako kluczową postać w przyszłym rządzie, jeżeli wygramy wybory – opowiada Wiesław Walendziak, szef Kancelarii Premiera w rządzie Buzka.

Formalnie było dwóch kandydatów: Buzek i Andrzej Wiszniewski. O wyborze miał zdecydować Klub AWS w głosowaniu.

– Ale to nie były prawdziwe wybory, tylko ich parodia – wspomina Ryszard Czarnecki, szef Komitetu Integracji Europejskiej w rządzie Buzka. – Marian Krzaklewski zebrał karty z głosami, po czym ogłosił, nie podając wyników, że zwyciężył Buzek. Po prostu od początku postawił na niego.

Dlaczego? – Buzek to człowiek bez poglądów, a ktoś taki potrzebuje przewodnika w polityce. Dlatego Krzaklewski wybrał właśnie jego – mówi były polityk AWS.

Znajomość obu panów sięga czasów pierwszej „S”. Obaj pracowali w Polskiej Akademii Nauk w Gliwicach i działali w związku. W stanie wojennym zaangażowali się w podziemną działalność, m.in. pomagali ukrywającym się działaczom „S”. Mieli do siebie zaufanie, które przetrwało do lat 90.

Nic dziwnego, że Krzaklewski właśnie Buzka wybrał na premiera, choć wszyscy, którzy się z nim zetknęli, mieli nieodparte wrażenie, że ten profesor bez politycznego obycia nie zapanuje nad AWS, a tym samym nad rządem.

Nikt też nie ma złudzeń, że w rzeczywistości rządził Krzaklewski.

– Buzek usamodzielnił się dopiero kilka miesięcy po przegranych przez Krzaklewskiego wyborach prezydenckich – mówi Maciej Płażyński, marszałek Sejmu za rządów AWS. – Miesiącami namawialiśmy go, by wziął przywództwo w swoje ręce, i nie mogliśmy się doczekać decyzji. Zdecydował się dopiero, gdy powstała Platforma Obywatelska, ale wtedy było już za późno.

Zdaniem innego polityka z dawnego AWS Buzkowi w emancypacji pomogła Teresa Kamińska, szefowa zespołu jego doradców, która w pewnym momencie zaczęła odgrywać bardzo ważną rolę w rządzie.

Media spekulowały nawet, że Buzka i Kamińską łączy coś więcej niż stosunki służbowe. W 2001 roku pojawiły się w mediach informacje, że Ludgarda Buzek, żona premiera, wystąpiła o rozwód. Do dziś jednak nie wiadomo, czy państwo Buzkowie rzeczywiście się rozstali.

[srodtytul]Jest pan wspaniały[/srodtytul]

Buzek każdemu chciał dogodzić i nigdy nie mówił „nie” – twierdzą wszyscy, którzy z nim współpracowali. Walendziak opowiada taką historię: – Czytał plan uzbrojenia po zęby polskiej armii przygotowany przez Romualda Szeremietiewa, wiceministra obrony. Był to tak kosmiczny pomysł, że na koniec listy życzeń sam dopisałem dla żartu „i lotniskowiec operujący na Bałtyku”. Buzek przeczytał cały program i dopiero gdy doszedł do lotniskowca, powiedział: „No nie, z tym to chyba przesadził”.

– Każdy, kto rozmawiał z Buzkiem, był nim zauroczony – opowiada Czarnecki. – „Panie Ryszardzie”, słyszałem za każdym razem, gdy do niego szedłem, „bardzo panu dziękuję, zwrócił mi pan uwagę na szalenie istotną rzecz”. Z każdego spotkania wychodziłem zauroczony i w przeświadczeniu, że wszystko załatwiłem.

Niestety, sprawy nie były załatwiane, bo premier działał w myśl zasady ostatnich ust, czyli przyjmował argumenty ostatniego rozmówcy, o czym ministrowie z czasem się przekonali.

– Najpierw myśleliśmy, że to syndrom dobrego cara i złych bojarów: premier chce dobrze, tylko doradcy wyprowadzają go na manowce – mówi Czarnecki. – Z czasem przekonaliśmy się, że Buzek jest zakładnikiem ostatniego rozmówcy. Toczyły się walki o to, kto danego dnia wejdzie ostatni, a osoba, która o tym decydowała, była najważniejsza po Buzku.

Ten sposób działania dobrze obrazuje następująca historia. Jednym z najpoważniejszych wyzwań rządu AWS był strajk pielęgniarek, które domagały się podwyżek. W rządzie nikt nie miał koncepcji, jak go wygasić. Kamińska wpadła na pomysł, by premier zaprosił strajkujące pielęgniarki do siebie na obiad, bo dzięki temu poczują się dowartościowane i zakończą strajk. Buzek zapalił się do tej propozycji, ale jeden z doradców powiedział: to zły pomysł, bo pielęgniarki okupują każdy budynek, do którego wejdą. Gdy się oflagują w gabinecie premiera, będzie skandal. Skołowany szef rządu uznał, że jeżeli odkręci klamki od okien, to pielęgniarki nie będą mogły wywiesić flag, po czym osobiście w nocy miał to zrobić. Jakież było zdumienie sprzątaczki, gdy weszła rano do gabinetu Buzka i stwierdziła, że okna nie mają klamek. A do spotkania i tak nie doszło, bo pomysł z obiadem upadł.

Ale były i poważniejsze sprawy.

– Przygotowywaliśmy reformę samorządową i uznaliśmy, że trzeba podzielić kraj na 12 województw – opowiada Walendziak. – Niestety, nasi koledzy mieli własne interesy, zaczęły się targi o kolejne województwa i ostatecznie przegraliśmy podczas głosowania. Namawiałem wtedy Buzka, by się na to nie godził, żeby rzucił papierami, bo jeżeli teraz ulegnie, to będzie początek katastrofy, ale on milczał.

– Końcówka jego premierostwa była straszna, na posiedzeniach Klubu AWS każdy najgłupszy poseł uważał, że ma prawo atakować premiera – dodaje Walendziak.

[srodtytul]Siła niebieskiego krawata[/srodtytul]

Jerzy Buzek był pierwszym premierem od 1989 roku, który zwracał uwagę na PR. Pomagali mu w tym młodzi asystenci z pokolenia jego córki Agaty i doradcy medialni.

[wyimek]Jerzy Buzek był zakładnikiem ostatniego rozmówcy. Toczyły się walki o to, kto danego dnia wejdzie do niego ostatni – mówi Czarnecki[/wyimek]

– Premier miał ogromną potrzebę bycia akceptowanym. A ponieważ nie zawsze udawało się to osiągać dzięki działaniom rządu, to chciał uzyskać ten efekt na przykład przez dobór krawatów. Bo któryś z doradców mu wmówił, że ludzie lepiej reagują na kolor niebieski niż bordowy albo na odwrót – opowiada były współpracownik Buzka.

[wyimek]Jerzy Buzek był zakładnikiem ostatniego rozmówcy. Toczyły się walki o to, kto danego dnia wejdzie do niego ostatni – mówi Czarnecki[/wyimek]

Szef rządu przywiązywał też ogromną wagę do szczegółów. Idąc na spotkanie, zawsze chciał wiedzieć, kto na nim będzie, gdzie usiądzie, a nawet którędy wejdzie. – Prezydent Kwaśniewski był lewicowy, a premier – prawicowy. Nieraz się zdarzyło, że gdy mieli się pojawić gdzieś razem, zaczynało się sprawdzanie, którędy wejdzie prezydent, a potem kombinowanie, czy premier może wejść innym wejściem, – wspomina były pracownik Kancelarii Premiera.

[srodtytul]Pomarańcza pod ławką [/srodtytul]

Na domiar wszystkiego szef rządu był tytanem pracy. Potrafił zacząć dzień o 5 rano, a skończyć o północy. Jego kalendarz ułożony racjonalnie przez współpracowników w miarę upływu dnia pęczniał od upychanych na siłę kolejnych spotkań. Któregoś dnia żona premiera zrobiła awanturę asystentom Buzka, że przeciążają go pracą. Wtedy pokazali jej kalendarz na następne dni – był ułożony racjonalnie.

– Premier własnoręcznie dopisywał kolejne spotkania – opowiada pracownik kancelarii Buzka.

– To wynikało z jego maniackiego dążenia do kompromisu: ze wszystkimi chciał rozmawiać i każdego przekonać. To wszystko wycieńczało go psychicznie i fizycznie – mówi Walendziak.

Rzeczywiście dawni współpracownicy premiera opowiadają historię, jak to premier omal nie zasłabł podczas uroczystości w kościele, bo od samego rana nie miał nic w ustach. Jego asystent ratował go pomarańczą, którą premier ukradkiem zjadł, chowając się za kościelną ławką.

[srodtytul]Kandydat idealny[/srodtytul]

7 lipca frakcja chadeków w Parlamencie Europejskim ma zdecydować, czy jej kandydatem na szefa PE będzie były premier Polski Jerzy Buzek czy Włoch Mario Mauro. Walka o stanowisko dla Buzka zjednoczyła wszystkie partie polskiej sceny politycznej. Większość polityków uważa też, że Buzek idealnie nadaje się na tę funkcję – bardziej, niż kiedykolwiek nadawał się na premiera.

– On nieustannie używa słowa „kompromis” – tak byłego premiera charakteryzuje jeden z jego byłych współpracowników. – W czasach premierostwa było to istne przekleństwo prowadzące do braku decyzji i paraliżu prac rządu. Premier tygodniami nie potrafił podjąć tak banalnej decyzji, jak obsada stanowiska wicewojewody.

– Ale w staraniach o fotel szefa Parlamentu Europejskiego ta cecha staje się jego atutem – uważa nasz rozmówca. – Bo działanie w Unii polega głównie na szukaniu kompromisu.

Według Czarneckiego wysokie stanowisko unijne Buzkowi się należy.

– Bo w poprzedniej kadencji to właśnie Buzek zapłacił najwyższą cenę za forsowanie kandydatury Bronisława Geremka na szefa PE – przypomina Czarnecki.

Cała frakcja chadecka miała wówczas głosować za kandydaturą Josepa Borrella. Wyłamali się tylko Polacy, którzy poparli Geremka. I zostali za to ukarani. Buzek miał otrzymać szefostwo delegacji Unia Europejska – Ukraina, które przypadło w udziale chadekom, ale po głosowaniu w sprawie Borrella EPP oświadczyła, że nie podtrzymuje zainteresowania obsadą tego stanowiska, i oddała je socjalistom. W ten sposób szefem delegacji UE – Ukraina został Marek Siwiec.

Ale nie wszyscy są zdania, że zdobycie funkcji szefa PE dla Polaka to najważniejsza rzecz, jaką ma do ugrania polski rząd. – Może to niepopularne, co powiem, ale boję się, że zabiegi o stanowisko dla Buzka i Włodzimierza Cimoszewicza mają osłodzić Polakom brak polityki europejskiej naszego rządu – wzdycha Marian Piłka z Prawicy Rzeczypospolitej. – Te dwa stanowiska to najmniejsza cena, jaką główni gracze w Unii Europejskiej musieliby zapłacić za uległość polskiego rządu.

– Buzek lubi być w głównym nurcie – ocenia Czarnecki. – Nie jest typem wojownika, ma skłonność do mówienia rzeczy, które są dobrze przyjmowane na europejskich salonach. Ale poza tym jest uroczym człowiekiem. Jedna rzecz mi się w jego życiorysie nie podoba. Już po przegranych wyborach przez AWS Buzek, jeszcze jako premier, zdecydował o podniesieniu rangi Akademii Polonijnej z Częstochowy, a kilka tygodni później był już jej prorektorem.

Gdyby w wyborach parlamentarnych w 1997 roku nie było listy krajowej, dzisiejszy polityczny idol Górnego Śląska, na którego w ostatnich wyborach zagłosowało prawie 400 tys. wyborców, w ogóle nie zostałby posłem. Jerzy Buzek, aktywny działacz „Solidarności” i świeżo upieczony profesor chemii, zdobył wtedy zaledwie 1000 głosów. Wszedł do Sejmu z listy krajowej, która w 1997 roku obowiązywała po raz ostatni.

Już w czasie kampanii było wiadomo, że Marian Krzaklewski, lider Akcji Wyborczej Solidarność, szykuje dla niego coś specjalnego.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Polityka
Nowy sondaż partyjny: Poparcie dla KO stopniało w kilka tygodni o 6 pkt proc.
Polityka
Sondaż: Którym politykom ufają Polacy? Andrzej Duda za Karolem Nawrockim
Polityka
Kandydaci na prezydenta odpuścili sobie Polonię. „To błąd taktyczny”
Polityka
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Ten pomysł premiera spodobał się Polakom
Polityka
Andrzej Duda na zjeździe „Solidarności": Mobilizujcie struktury. Pilnujcie Polski